Dorodny okaz
Dorodny okaz
Południowe stoki Kilimandżaro tonęły we mgle, delikatnie spływającej z majestatycznego szczytu. Jak na porę deszczową, pogoda była bardzo przyjemna, a Inatisza potrafił to docenić. Leżał leniwie na skraju reglowej dżungli i mruczał z zadowoleniem. Trójka młodych baraszkowała przy strumieniu, a partnerka Inatiszy zniknęła gdzieś w bananowym gaju, aby zebrać owoce na jutro. Nie brakowało im jedzenia, właściwie niczego im nie brakowało, samica chciała jedynie wykorzystać bezczynną chwilę, aby oszczędzić sobie kłopoty nazajutrz. Inatisza był szczęśliwy, jak chyba nigdy wcześniej swoim życiu. Ten stan nie mógł trwać zbyt długo.
Całość na:
http://alchemiaslowa.net/opowiadanie/dorodny-okaz/1/
Skomentuj:
A fructibus eorum cognoscetis eos