Catapultam habeo!

O zaletach kanibalizmu idei

W ocenie tekstów kultury współczesnej panuje niebezpieczny fetysz oryginalności. A przecież nie zawsze tak było. Niektórzy antyczni narcyzi (jak Horacy ze swoim nadętym Exegi monumentum) szukali chwały indywidualnej, ale cóż biedaczkom innego zostało do roboty, skoro ich wiara w życie pośmiertne była mętna, niezbyt pociągająca i raczej nie dopingująca do pracy organicznej na rzecz ludzkości i okolic. Musieli wykazać się za życia, dobrą czy złą sławą. Rozumiemy, choć nie usprawiedliwiamy. Dotyczy to oczywiście tylko części autorów antycznych. Taki Arystoteles, czy Diogenes mieli świadomość uczestnictwa w dziele uniwersalnym, dokładania cywilizacyjnej cegiełki do istniejącej już budowli. Tego drugiego znamy z relacji, pierwszego głownie z przypadkiem zachowanych notatek do wykładów. Mędrcy przejmowali się wiedzą, ale już niekoniecznie zbieraniem chwały za nią. Dlatego jeśli nawet byli oryginalni, to przez przypadek. Wieczna im chwała!

Średniowiecze udoskonaliło model szlachetnego kanibalizmu myśli. Wiedza, rozumiana całościowo, była niezależnym od człowieka systemem, przekraczającym granice indywidualności, narodów, języków, a także – choć trudno w to uwierzyć – religii. Aby odkryć podstawowe zasady działania świata, i pokazać Bogu, że jego stworzenie nie jest takie głupie, mnisi średniowieczni asymilowali nie tylko zdobycze całego świata chrześcijańskiego – dyskutowali też aktywnie (był to proces symetryczny) z uczonymi islamskimi i żydowskimi, choć tym pierwszym zawdzięczali zagładę naukowego świata Bliskiego Wschodu, a tym drugim zamknięcie biblijnej egzegezy w zaklętym kręgu narodu. Z drugiej strony byli świadomi, że arabscy zdobywcy sprawnie odzyskali wiedzę z zabitej przez siebie kultury, a Żydzi konserwowali swoje bogactwa intelektualne w formie zdatnej do wykorzystania wieki później. Uniwersalizm myśli chrześcijańskiej był tak bezwzględnie anonimowy, że niemal wykluczał „oryginalność” jako cnotę. Ustanowiony wówczas system krytycznej oceny autorytetów (funkcjonujący do dzisiaj, choć kulawo, w świecie akademickim) zacierał pamięć o poszczególnych zdobyczach, ale wspierał zdobycze systemowe. A potem przyszło bucowate odrodzenie.

Narcyzm epoki renesansu nie był obiektywie zły – zawdzięczamy mu wiele. Był jednak obiektywnie obrzydliwy, gdyż wprowadził do obiegu kulturowego niemal wszystkie bolączki, które oferuje nam kult oryginalności. Nadęte ega (tak to się odmienia?) legionu nowatorów niszczyły stare systemy, utrudniając powstanie nowych. Krytykowana w dziedzinie metafizyki i przyrodoznawstwa scholastyka była, jaka była, ale w drugiej dziedzinie stanowiła jedyny spójny system do końca osiemnastego wieku; w dziedzinie pierwszej stanowi jedyny spójny system do dzisiaj. Konkurencja zajmowała się walką ze sobą nawzajem, a nie budowaniem gmachu wiedzy.

Ale co ma do tego fantastyka? Ana sporo, gdyż ona jest dzisiejszą scholastyką, dynamicznym systemem anonimowych autorytetów, programową orgią zapożyczeń – słowem: kanibalizmem idei. Jeśli się z tą tezą nie zgadzacie, powiedzcie: co w fantastyce jest oryginalnego? Kto jest jej twórcą? Poe, Verne, Wells nie spadli z nieba. Siedzieli nie na początku, ale na końcu długiego łańcucha, u którego dołu dyndają Arystofanes, Lukian z Samosaty i Tomasz Morus. Podróż w kosmos, wilkołak, łódź podwodna, utopijne państwo – to wszystko są lovejoy’ańskie „unit ideas”, które w innej dziedzinie wiedzy zostałyby objęte jeśli nie ścisłym prawem własności intelektualnej, to co najmniej symbolicznym trademarkiem. Co więcej, w dużej mierze fantastyka czerpie z folkloru, legend, mitów, anonimowej satyry, wiec dziedzin programowo nieoryginalnych, wtórnych, reakcyjnych i niemal zupełnie bezosobowych. Spójrzmy prawdzie w oczy – jesteśmy kanibalami. I jesteśmy z tego dumni.

To dobrze, że zabieramy (bo nie kradniemy), wzbogacamy (bo nie udziwniamy) i upraszczamy (bo nie psujemy) pomysły. Na tym polega fantastyczna scholastyka. HPL był wielki wielkością swoją, wielkością Poe, ale i małością zapomnianego już Roberta Williama Chambersa, autora „Króla w żółci”. A bez inspiracji Lovecrafta, Carpender nie nakręciłby genialnego „Cosia”, a jedynie gnioty na miarę Księcia Ciemności. Ale i tak byłby na anonimowy sposób wielki, gdyż jego kiczowata „Ucieczka z Nowego Yorku” wciąż zainspirowałaby „Trylogię Ciągu” Gibsona.

Gdyby idee były wyławiane i zjadane tylko z książek i filmów, dałoby się je śledzić. Ale tak nie jest. Smakowite kąski pomysłów przeskakują nie tylko z jednego wymyślonego uniwersum do drugiego, ale i z jednego medium do innego. Rozwój gier fabularnych, bitewnych oraz wszelakich, a potem cała gałąź gier komputerowych przyśpieszyły proces budowania fantastycznej scholastyki. Póki nie traktuje się komputerowych światów poważnie, można na nich żerować do woli, wyrywając z nich najsmaczniejsze kąski i wrzucając je na papier, ekran, czy do innej gry.

Rozumiecie już chyba jak to działa. Inspirujemy/kanibalizujemy wszyscy, ku chwale fantastycznej scholastyki. W tym nekrofagicznym rytuale powstała nawet specyficzna hierarchia, uznająca nawiązania książka-książka za najwyższe, a gatunek fanfiction, to jest: prozy pasożytniczej, za najniższy. Ale warto pamiętać, że fantastyka wiele zawdzięcza gatunkowi biblijnych apokryfów. A czym były apokryfy, jeśli nie fanfikami Ksiąg Świętych? Róbmy swoje, ale pamiętajmy, skąd nam nogi wyrastają. Tym miejscem nie jest bynajmniej kult oryginalności.

Przykłady można mnożyć, ale czy warto? Interaktywne wiadomości w uniwersum Babilonu Piątego (kliknij tu, by ściągnąć niusa) dwa lata później wypłynęły w Starship Troopers, aby potem stać się wzorem hipertekstu informacyjnego w prawdziwej sieci. A może nie? Powstały gdzieś wcześniej? Na średniowiecznej Sorbonie? Do tego nie dojdziemy. W Starcrafcie Protossi niszczą całe światy i zabijają niewinnych ludzi, by powstrzymać kosmiczną zarazę Zergów. Zaraz, a Vorloni z Babilonu Piątego czynili inaczej z Cieniami? Czy jest to wymysł babiloński, czy wykorzystanie konceptu Exterminatus z Warhammera 40000? Działa strumieniowe, pojawiające się w grach z serii Freespace, zostały żywcem wyjęte ze statków babilońskich cieni. Odniesień do uniwersum Babilonu jest z reszta więcej. Wygląd GTC Fenris/Leviathan jest niemal identyczny z ziemskim krążownikiem z czasów Wojny Mimbarskiej. Warto też pamiętać, że wspomniani Protossi są implantem warhammerowych Eldarów, a sami zainspirowali warhammerowych Tau (podobną trasę wykonały pomysły z pierwszego Starcrafta, które do sequela trafiły za pośrednictwem serialu Firefly). Imperium Człowieka powstało jako futurystyczna adaptacja świata fantasy, a dziś inspiruje post-cyber-punk/space opera Przybyłka, czy bezczelnie wraca do działu fantasy dzięki inkwizytorom Piekary. Gdzie ta oryginalność, no gdzie? A mimo wszystko miłośnicy różnych uniwersów fantastycznych nie biją się między sobą na ulicach, a przynajmniej nie z powodu rzeczywistych i domniemanych plagiatów. Bo rozumieją.

All this has happened before, and all this will happen again... Wait, what?

WTFApoc



Artykuł opublikowany 18 marca 2012 przez: A. Podlewski

Komentarze (1):


25 marca 2012 12:59 A.G. pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
Bu, myślałam, że poczytam jakieś dobre przepisy kulinarne...

Skomentuj:

Pozostało znaków: 30000. Możesz używać znaczników HTML: <b>, <u>, <i>, <blockquote>, <spoiler>



Kod sprawdzajacy Odśwież kod
Video meliora proboque, deteriora sequor
  WTF Wykrot