Nikt tak po prostu nie ekranizuje Martina
Gra o tron (serial HBO), seria pierwsza
Kto lubi sagę Martina, ten lubi, nie o niej dzisiaj (a przynajmniej: nie o niej przede wszystkim). Jednak ludzi czytających dla przyjemności wielotomowe sagi (lub zatrudnionych w administracji publicznej i czytających z konieczności – w godzinach pracy) nie jest tak wielu. Ludzi gotowych obejrzeć co tydzień godzinny odcinek: więcej. Dlatego do fenomenu serialu HBO jakoś trzeba się odnieść.
[Uwaga! W tekście oceniam tylko pierwszą serię GoT. Na recenzję serii drugiej przyjdzie czas, gdy kurze bitewne opadną i będę mógł nabrać do niej pewnego dystansu.]
Nie jestem zagorzałym fanem Martina, jednak przeczytałem wszystkie pięć z napisanych ksiąg Sagi Lodu i Ognia. Ponieważ czytam je na raty od ponad dekady, z jednej strony znam świat Westeros i zarysy fabuły, ale zawodna pamięć nie gardzi wizualnym przypomnieniem martinowskiej historii. Wobec ekranizacji (jak zazwyczaj) nie miałem wysokich oczekiwań, pewnie dlatego się nie zawiodłem. Adaptacja Gry o Tron (gdyż pierwszy sezon opowiada wydarzenia pierwszego tomu sagi) jest – zadziwiająco, jak na warunki amerykańskie – wierna oryginałowi. Oczywiście, czasy się zmieniają, fabułę trzeba dostosować nie tylko do młodszego i nie wyrobionego (czyt.: głupszego) odbiory telewizyjnego, ale i ducha czasów (czyt.: więcej poprawności politycznej i zwulgaryzowanie „momentów”; uprzedzając fakty zauważę, że w sezonie drugim te zrakowacenia są jeszcze wyraźniejsze). Ale scenarzyści nie pogubili żadnego z głównych wątków (mniejsze pogubić musieli; spójrzcie tylko na objętość knigi!) i w czasie niecałych 10 godzin zmieścili zaskakująco dużo Martina.
Aktorzy dobrani są różnie. Poza chwalonym Peterem Dinklagem i nieodmiennie pechowym Seanem Beanem, Lena Headey i Nikolaj Coster-Waldau zdobywają bezapelacyjnie tytuł najbardziej sympatycznej pary kazirodczej roku (spoiler alert! Ups, za późno, zepsułem wam niespodziankę z pierwszego rozdziału). Przeciętną Daenerys ratuje świetny Jorah Mormont, grany przez Iaina Glena. Nieźle prezentuje się Littlefinger Aidana Gillena, choć jakoś mniej go w na ekranie, niż było w powieści. Ale dostrzegam też słabsze ogniwa. Aktorzy grający Roberta i starego Lannistera chyba nie do końca pasują do roli. Zwłaszcza zapijaczony król Westeros wydaje się nudniejszy i mniej znaczący dla historii niż w książkowym oryginale*. Jon Snow miał pecha nie tylko w książkowym życiu, ale i na castingu; z postaci na murze zdecydowanie lepszy jest John Bradley, przekonywująco grający Samwella. Dalszych aktorów, którzy zawiedli oczekiwania nie będę wymieniał – nie pamiętam nazwisk, a nie czuję potrzeby guglowania.
Budżet serii jest znaczny, ale nie tak znaczny, aby pozwolić zrealizować wszystkie sceny z możliwym rozmachem. Sceneria, zwłaszcza King’s Landing, jest doskonała, ale im dalej na północ, tym gorzej bywa. Jasne, dalej od świata Wiosny powinno być pusto i dziko, ale przesada w tym dążeniu wynika raczej ze skąpej ręki, niż zamysłu. Mur rozczarowuje, choć może jestem uprzedzony do scenerii z powodu marnych kreacji aktorskich ludzi ze Straży. Bitew w serii pierwszej nie ma zbyt wiele, więc poznęcamy się nad nimi hurtem przy omawianiu serii drugiej. Moje narzekania są jednak umiarkowane – prawie każdy element scenerii jest zrobiony poprawnie, a mógł zostać zarżnięty minimalizmem. Jak na serial, wyniki wizualne twórców nie są złe.
Czy Gra o Tron oddaje ducha książki? Nie, jeśli najważniejsza dla widza jest wierność kanonowi oraz oddanie najdrobniejszego szczegółu sagi. Tak, jeśli zaakceptujemy specyfikę serialu i okażemy wyrozumiałość wobec dzisiejszej estetyki. Z pewnością produkcja ta ma wielką zaletę – pozwoli odwiedzić Westeros ludziom, którzy nie pracują w administracji publicznej. Jak już wspomniałem – nie każdy zdoła przeczytać opasłe tomiszcze; potencjalnych widzów ekranizacji jest więcej. Jeśli jednak wciąż brakuje nam czasu na obejrzenie pełnych 10 odcinków, zawsze możemy użyć programu Best Player i odtworzyć GoT z prędkością 130%. W ten sposób dykcja nawet skądinąd nudnych aktorów zyskuje sporo uroku.
* - A przez swój miałki występ zaburza to, co było „morałem” pierwszego tomu – opowieści o rozwoju władzy: od barbarzyńskich cnót siły Barathona, przez ekonomię honoru Starka, po kupiecką nowoczesność Lannisterów. Ale dość tłumaczenia co pisarz miał na myśli; będzie ku temu lepszy czas i miejsce.
Ocena: 8/10
Bonus: zagadka
Mur ma długość 560 kilometrów. Bastiony rozmieszczone są co 80 kilometrów, a krawędzie budowli strzegą umocnione porty. Do utrzymania bastionu/portu potrzeba 20 ludzi, co najmniej jeden człowiek musi pilnować kilometra muru. W zwykłych warunkach zaciąg dostarcza na Mur 40 rekrutów miesięcznie, jednakże z powodu rajdów Dzikich oraz nieprzestrzegania przepisów BHP, w tym czasie ginie 5% stanu liczebnego plus 10 braci. Ser Mormont ma do dyspozycji tysiąc stu ludzi. Jak długo utrzyma północną granicę bez specjalnego wsparcia?
Komentarze (1):
Odpowiedź: A. Podlewski!!! xD