Catapultam habeo!

Duke Nukem Forever Alone

“Powinna być dobra. Czekaliśmy szmat czasu” tak Duke mówi o grze w samej grze (Yo, Dawg, I heard You like old memes…). Powinna. Niestety nie będzie, gdyż postawiono jej niewykonalne zadanie – pobicie kamienia milowego w rozwoju FPS, klasycznego tytułu z 1996. DNF rodziła się w bulu i nadzieji 15 lat (12 lat od czasu zakupu praw do silnika Unreala). Historię tych zmagać można prześledzić w Wiki lub materiałach promocyjnych gry. Gra miała być odlskulowa i jest. Nawet za bardzo. Miała być prosta i rozrywkowa. Jest, nawet za bardzo. DNF stara się wskrzesić dawny klimat, i choć robi wszystko co trzeba, stara magia nie działa tak samo. Ale trochę działa. Nowy Diuk to dobra gra, niezależnie od tego, co piszą recenzenci.

DNF to pierwszoosobowa strzelanina, następca klasycznego Duke Nukem 3D.  Tak jak pierwowzór, opowiada o zmaganiach aryjskiego blond macho z hordami agresywnych kosmitów. Twórcy okrasili rozgrywkę znaczą dozą eksplozji, sprośności oraz niewybrednego humoru. Tego oczekiwałem po sequelu i to dostałem. Rozgrywka w DNF jest prosta – strzelamy do wrogów, czasem skaczemy i jeździmy pojazdami. Pod tym względem gra przypomina złotą erę FPS, gdyż moralnych wyborów, skomplikowanych linii dialogowych oraz realizmu strzelanin z noktowizorem tu szukać. Wyzwaniem jest dotarcie z punktu A do B, ewentualnie zabicie potwora C. Nieco rozpraszają nas puzzle, na szczęście szczątkowe i łatwe (w porównaniu nawet zagadka z basenami w oryginalnym DN3D była wymagająca). W przeciwieństwie do oryginału, w nowym Diuku trzeba jeździć. To straszne przeżycie, jak każdy element gry, zaprojektowany pod konsolę i przeniesiony żywcem na PC. Na szczęście, poziomów jeżdżonych nie ma tak wiele, a ten początkowy (w hotelu) należy do najzabawniejszych i najlepiej zapadających w pamięć fragmentów gry, pomimo sterowania rodem z CoJ:tC (nie mam siły do tej gry; w chwili, gdy to piszę, mierzy się z nią WTFApoc; może on odpowiednio sklnie samochody w CoJ:tC). Należy trochę skakać (kuchnia - kolejny, bardzo wesoły fragment gry), ale bez przesady. Istotą gry jest strafe'owanie wokół ogromnych alienów i zasypywanie ich ołowiem oraz plazmą. Damn, it’s good!

like a bouse!

Nie wierzcie w nieprzychylne recenzje – strzelanie w nowym Diuku jest dobre. Mimo kilku ograniczeń, spowodowanych półkonsolowym rodowodem gry (Duke nosi tylko do 4 broni, posiada też regenerujące się zdrowie, co ułatwia rozgrywkę ponad miarę), walki są dobre. Napotykamy nie tak wiele rodzajów wrogów, są oni za to na tyle różni od siebie, że nigdy nie odczułem nudy. Kosmici są w większości nowymi wcieleniami wrogów z oryginału i takoż się zachowują (tj. brak SI, ale nic to). Nowe bronie są dziwne, stare wymiatają i używałem chyba tylko klasyków. WRESZCIE! Walki z bossami! I to aż 7, a których jedną zaliczyłbym do dziesiątki najlepszych w świecie gier (w przypisie drobny spoiler *).

Humor w DNF jest odrażający, seksistowski, płytki i brutalny, tj. taki, jakiego oczekiwaliśmy. Nie pokazujcie tej gry dziewczynie-feministce (albo pokazujcie, to będziecie musieli znaleźć normalniejszą), a może z resztą nikomu, kto nie podchwycił bakcyla oryginału. Niestety, mimo doskonałej roboty Jona St. Jona, dowcipy w nowym Diuku mają potężną wadę: są oldschoolowe do ekstremum. OK, pamiętamy wszyscy (chyba) Bioshocka, z którego podśmiewuje się Diuk. Ale kto z graczy urodzonych w latach 90-tych, będzie znał Shodan z serii System Shock? Odniesienia kulturowe są dobre, czasem błyskotliwe, ale bardzo stare i hermetyczne dla młodszych graczy. Rozumiem, że pecetowe dziadki miały stanowić lwią część klienteli, ale w takim razie dlaczego wprowadzać konsolową mechanikę broni, odstraszającą co bardziej zachowawczych emerytów? To tylko jeden z przykładów dziwnego zjawiska – w DNF jest wszystkiego po trochu, ale w ten sposób nie da się zaspokoić każdego użytkownika. Wręcz przeciwnie – twórcy wystawili się na krytykę z wielu różnych stron, mimo, że chcieli tego uniknąć. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Duke Nukem Forever chwilami staje się Forever Alone, gdyż nie zawsze w pobliżu znajduje się taki tolerancyjny dinozaur grania, jak ja.

Nie wiem, ja zarówno grałem w System Shock i potrafię przeżyć konsolowy arsenał. Podobała mi się rozgrywka, mimo że niemal rozpłakałem się na jednym z koszmarnie zaprojektowanych poziomów „samochodowych”. Tyle, że wszystkie te wady są naprawiane przez potężny ładunek grywalności i sentymentalny powiew (znacznie silniejszy niż w np. chwalonym za to Hard Reset). Grafika nie zachwyca, jako dzieło współczesnego przemysłu gierczanego; ale! zachwyca kunszt koderów, jeśli wiemy, że DNF opiera się na silniku PIERWSZEGO Unreala (kodowanie tej wersji rozpoczęto w 1999). Nie narzekam na stronę wizualną, wy też nie powinniście. Gra ruszy chyba nawet na kalkulatorze i będzie śmigać 60 fps. DNF miał być wycieczką w przeszłość i jest. Nie wolny od wad, ale przede wszystkim kipiący zaletami.

ten kawałek gry jest świetny, ale...

Jeśli miałbym wskazać największe niedomogi, uznałbym za nie sterowanie wozami, brak plecaka rakietowego w trybie kampanii oraz dziwną muzykę, która jest bardzo dobra… i nijak ma się do kowbojsko-jajecznego klimatu gry. Nie przypomina też świetnych midi z oryginału. Ale  muzykę można zignorować, zwłaszcza, jeśli głuszą ją serie z Rippera. Come, get some!

* - Duke zostaje kilkukrotnie zmniejszony, jak wrogowie po trafieniu Shrink Ray’em. Podczas jednego z takich odcinków gry, walczy ze zwykłym alien-kotem, który jest jednak w owej chwili DUUUUŻY i posiada pasek bossa. Miodzio!

Łyżka dziegciu

Jak pisałem we wstępie, na nowego Duke'a czekaliśmy dłuugo. Produkcja parę razy zawracała do punktu wyjścia, gdy twórcy orientowali się, że przespali kolejną generację gier, a kilka firm pracujących przy DNF bankrutowało lub odsprzedawało prawa do tytułu z powodu kłopotów finansowych...

Rynek nie znosi próżni. Gdy świat czekał na drugą odsłonę Diablo, firma Westwood wstrzeliła się w lukę, wydając rewelacyjną grę Nox. Gdy Blizzard pracował nad trzecią częścią Diablo, ex-blizzardowi separatyści stworzyli Torchlight - przy czym prawie udało im się wydać sequel swojego tytułu jeszcze przed premierą DIII. Tymczasem w trakcie oczekiwań na Duke Nukem Forever, chorwacki zespół Croteam stworzył aż TRZY pełnoprawne części Serious Sama, garściami czerpiące klimat ze strzelanki Apogee/3D Realms. Poważny Sam nawiązuje do DNF nie tylko stylem gry i osobowością, ale i bezpośrednimi, niewybrednymi gagami - przy czym jest bardziej strawny dla casualowych graczy, ze względu na uboższy pierwiastek fabularny i gameplay. Niemal wszystko, co widzimy w DNF, zdążyło się już pojawić w trylogii chorwackiego Sama (łącznie z walką z gigantami), co czyni najnowszą odsłonę Duke'a mocno nieświeżym kotletem... Gdy dodamy, że nie ma w niej Kostki Horadrimów i systemu runów, nieuchronnie pojawia się pytanie: co właściwie ta gra ma nam do zaoferowania, poza kilkunastoma godzinami klikania W, A i D (bo S używają tylko mięczaki), oraz odrobiną humoru i nostalgii?

Po tej refleksji należałoby odjąć od finalnej oceny przynajmniej 1 żołądź...

Bonus: zagadka

Battlelord spotyka wściekłego Octokinga. Octoking dostał już 18 pocisków z Devastatora Diuka. W pojedynku nie przywołuje Octobrainów. Kto, po spotkaniu, pozostanie Królem?



Artykuł opublikowany 13 maja 2012 przez: M. Sprzęgaj

Skomentuj:

Pozostało znaków: 30000. Możesz używać znaczników HTML: <b>, <u>, <i>, <blockquote>, <spoiler>



Kod sprawdzajacy Odśwież kod
Video meliora proboque, deteriora sequor
  WTF Wykrot