Fantomowy film Marceli (Mikołaj Marcela, Niemartwi)
Mikołaj Marcela, Niemartwi. Ciała wasze jak chleb, Pascal 2015
Lektura „Niemartwych” nie spowodowała u mnie szczególnych katuszy; ale też: szczególnych rozkoszy. Jak wiele razy w ostatnich miesiącach, przetrawiłem solidnie, rzemieślniczo napisaną powieść, której autor wydaje się utrzymywać zbyt wysokie mniemanie o jakości własnej fantazji.
„Niemartwi” są opowieścią o zombie w wariancie, powiedzmy, A3, to znaczy: klasycznej inwazji trupów, opisanej z kwazirealistycnzym tłem naukowym, plus „zagadką” samej epidemii, sprzedaną, jako mocny punkt opowieści. Nie dostrzegam w „Niemartwych” szczególnej innowacyjności, chyba w żadnym aspekcie. Pomysł na truposzy (może nie zdradzę go tutaj, ale uwierzcie: też można przypisać mu kategorię) po prostu przyjąłem jako naturalną konsekwencję wyboru konwencji. Rozwiązanie zagadki nie zainteresowało mnie, chyba nawet nie tak w połowie, jak oczekiwał autor. Być może nie jest to problem samego konceptu, ale błędu konstrukcyjnego fabuły; dodajmy, jednego z wielu w „Niemartwych”.
Jak to zwykle bywa z powieścią fantastyczną, książka Marceli dzieli się na opis świata, akcje, ekspozycję i zakończenie. W mojej ocenie tutaj wyparowało stadium drugie, niemal brakuje pierwszego, a to trzecie trwa do ostatnich stron, aby ustąpić epilogowi tak nagłemu i niewiele wnoszącemu, że podejrzewam autora o niezdarny „sequel-bait”.
Być może największą wadą powieści są źle skonstruowane postacie, bohaterowie, którzy mieli być w oczach autora „fajni”, ale ostatecznie nie są nawet ciekawi. Rysy psychologiczne, kreślone na kolanie, przypominają bardziej szkice archetypów i stereotypów do sesji gry fabularnej, niż element dzieła literackiego. Ba, są poniekąd gorsze, gdyż dobry mistrz gry zamieni banalny opis gieroja „z tabelki” w podstawę do przekonującej kreacji psychologicznej. A w powieści mamy tylko autora i czytelnika, który musi przyjąć pomysł twórcy z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ja nie przyjmuję; postacie zaludniające postapokaliptyczną Polskę w 2019 są papierowe, ledwie funkcjonale w zakresie wiarygodności, nie mówiąc już o możliwości identyfikacji. Dlatego też trudno odczuwać nalezycie dramatów życia po katastrofie; czytelnikowi pozostaje akcja i kreacja świata, jak pisałem: dobre, ale nie doskonałe.
I moje dalsze zarzuty wobec N są chyba pochodne tego grzechu pierworodnego. Trudno czuć ciekawość świata, poznawanego oczyma tak przeciętnych mieszkańców. Ciężko zrozumieć dramaty oraz motywacje ludzi, jeśli nie do końca się wierzy w prawdziwość ich charakterów. A już zupełnie niemożliwe jest odczucie jakiegoś zdumienia, katharsis, czy nawet rozpaczy, przy odkrywaniu sekretu świata. Bo ten świat jest bogaty jak kalejdoskop wyobraźni; ale jest i papierowy, jak to obrazki w kalejdoskopie.
Mimo wszystko ocena sześciu punktów to nota pozytywna. Dlaczego? Bo „Niemartwi” sprawdziliby się (a w każdym razie: mogliby się sprawdzić) jako komiks, film, scenariusz kampanii do gry fabularnej, czy nawet komputerowej. Gdyby do odbiory dotarł dodatkowy impuls, wymuszona wizualnymi smaczkami identyfikacja z bohaterami, ich wtórna kreacja, dzięki mistrzowi gry, czy też przyjęcie ich perspektywy w interaktywnej rozgrywce, pewnie taki pożeracz fikcji o zombie mógłby docenić i pomysł na świat, i nieźle zarysowane tło socjologiczne, czy nawet poczuć jakiś dreszczyk tajemnicy, związanej z odkrywanie mrocznych sekretów czasu upadku. A tak... Cóż, dostałem powieść napisaną dobrym językiem, ale to samo można powiedzieć o instrukcji mojej kuchenki mikrofalowej. Chciałbym zobaczyć film, oparty o ich. Chciałbym obejrzeć pomysł Marcelego, w interpretacji dobrego reżysera. Ale jeśli mam komuś polecić „Niemartwych”, muszę dodać ten wielki przypis na końcu: tylko dla fanatyków gatunku, tylko dla szukających prostej rozrywki! Bo inni mogą być tą seryjną opowieścią o pożeraczach mózgów nieco... hm... nienasyceni.
Ocena: 6/10