Łże-epos Śródziemia
Kirił Jeśkow, Ostatni władca Pierścienia, tłum. Ewa i Eugeniusz Dębscy, Solaris 2002
Drogie dzieci, to jest fanfik, czujcie się ostrzeżone. Jak już kilka razy zaznaczałem, jestem bardzo sceptyczny wobec traktowania – czytania i recenzowania - prozy pasożytniczej na równych prawach z twórczością oryginalną. Ale wedle zwolenników tezy Pseudo-homera, fanfikiem jest także „Odyseja”, więc nie należy odbierać temu gatunkowi jakiejkolwiek wartości. Powieść Jeśkowa to dekonstrukcja uniwersum Tolkienowskiego – dla nerdów tekstów równie klasycznych, co „Iliada” dla normalnych ludzi. Dlatego tym razem przejdzie – recenzuję fanfik.
„Ostatni władca...” to tytuł stary, przetłumaczony na polski bodaj w 2000. Przeczytałem ją dziesięć lat temu, ale zrobiłem to bardzo niewłaściwie – byłem wtedy zaznajomiony tylko z oryginalną Trylogią Tolkiena i Hobbitem, zarówno o Silmarilionie, jak i całej otoczce uniwersum Śródziemia miałem pojęcie mętne. Jednak niedawna (29-30 III) konferencja „Między magią a religią. Sacrum w twórczości Tolkiena” odświeżyła mi zarówno czar samego Profesora, jak i cud narosłej wokół niego kultury wtórnej (przy okazji: bacznie na jesienne Ex Nihilo, pismo krakowskiego religioznawstwa; będą tam materiały z tej imprezy). Powtórna lektura pozwoliła mi głębiej wniknąć w alternatywne Śródziemie rosyjskiego autora. Po powrocie z tej wycieczki zaświadczam, że było warto.
Mottem tej powieści powinno być stwierdzenie, że historię piszą zwycięzcy. Jeśkow zakłada, że splot wydarzeń opisanych w Trylogii Pierścienia jest w najszerszych założeniach prawdziwy, ale opowieść Tolkiena to propagandowy epos butnego triumfatora. Rosyjski autor snuje wizje drugiej strony, oddemonizowanego Mordoru, jako królestwa wiedzy i postępu technicznego, walczącego o nowy świat. Ten prosty, acz mocny koncept można było realizować źle lub dobrze, Jeśkow – mimo kilku potknięć – dał radę tchnąć w rewizjonistyczną historię Śródziemia życie. Na powieść składają się trzy, niemal niezależne warstwy: owa historia rewizjonistyczna, wizja gorącego, ale kreatywnego miłośnika Tolkiena, opowieść militarnego fantasy (zbudowanego dobrze, bo zgodnie z Formułą Sprzęgaja) oraz intryga szpiegowska. Ten ostatni składnik wychodzi autorowi najgorzej – trochę trzeszczy fabularnie, ale przede wszystkim estetycznie. Jeśkowa wizja końca Trzeciej Ery nie jako klasycznego średniowiecza, ale tuż-przed-nowoczesności, wraz z grą wywiadów w stylu „hardboiled”, bardzo kłóci się z myśleniem Tolkiena i o dziełach Tolkiena. Może było to konieczne dla pewnego morału historii, ale przyznam się, że rozdziały, w których poznawałem przygody barona Tangorna czytałem ze znacznie mniejszą przyjemnością, niż resztę tego wspaniałego łże-eposu. Dyskretny urok mordoskiego faszyzmu jest udany. Historia wojskowo-zwiadowcza została skomponowana zręcznie; wciąga, ale nie odwraca uwagi od warstwy najważniejszej. Dekonstrukcja Śródziemia wyszła Jeśkowowi zacnie. Układankę cywilizacyjnej, metahistorycznej wizji autora można uznać za naiwną, ale niepozbawioną uroku. Jeśli prostą, to prosta przez odbicie niemal manicheistycznej wizji Tolkiena. Rosyjski fantasta postawił sobie konkretny cel i go zrealizował – za ten wyczyn, hełmy z głów.
„Ostatni władca Pierścienia” nie jest powieścią idealną. Wspomniane dłużyzny szpiegowskie, nieco zbyt awangardowa stylizacja kultury materialnej Śródziemia oraz na siłę dowcipny i przypisowaty język, w tak długim dziele męczą. Z pewnością specyficzne maniery translatorskie wspaniałego, ale nie idealnego Dębskiego, nie pomagają. Zarówno „dębizmy”, jak i częste burzenie czwartej ściany przez Jeśkowa wiele razy wytracają czytelnika z alternatywnego Środziemia. Ale tylko na chwilę – potem wraca świat dobrych Nazguli, patriotycznych trolli i rasistowskich elfów. Dla tej perwersyjnej przygody warto sięgnąć po „Ostatniego władcę...”, najlepiej nucąc starą, pyrkonową przyśpiewkę o długouchych...
Ocena: 8/10