Agresywni Autostopowicze Galaktyki
Poul Anderson, Podniebna krucjata
Trochę zainspirowany recenzją „Eifelheim” WTFApoca (oraz materiałami, które zbierałem do jego wystąpienia na Brwikonie), sięgnąłem po zakurzone wydanie klasyki gatunku „medieval SF” (o ile takowy gatunek istnieje). Powieść Andersona ma swoje lata (pierwsze wydanie w 1960) i dziś może razić młodszych czytelników niedzisiejszym językiem, czy charakterystyczną dla Srebrnej Ery SF szczątkową strukturą fabularną. „The High Crusade” to nie tyle opowieść, co fresk, rozwijający udany koncept autora. I – moim zdaniem – dzisiaj wciąż dość dobrze go prezentujący.
W 1345 do Anglii przybywa zwiadowcza ekipa Imperium Wersgorix, aby skatalogować nieznaną planetę oraz – jeśli okazja ku temu wystąpi – przyjrzeć się i podbić prymitywnych tubylców. Plan nie udaje się z bardzo protego powodu: pierwsi napotkani Ziemianie, tj. poddani barona de Tourneville, spuszczają przybyszom (nomen omen) nieziemski łomot. Zaskoczeni agresją i pewnością siebie autochtonów, kosmici pozwalają, aby sir Roger przejął ich statek. Szlachcic planował wspomóc swojego władcę w wojnie francuskiej, a potem odzyskać Ziemię Świętą dla Christianitas, ale podstępy kosmitów sprawiły, że jego mała krucjata ruszyła ku Imperium Wersgorix, na nieszczęście mieszkańców tegoż…
Jest to motyw całkiem częsty u Andersona – zmaganie zaawansowanej technologicznie grupy z pozornie słabszymi barbarzyńcami. I jak często w andersonowskich historiach, ów przysłowiowy „rycerz Króla Artura wśród jankesów” radzi sobie znacznie lepiej, niż zakładali to butni przedstawiciele „cywilizacji”. I cała powieść nie jest jakimś poważnym studium spotkania (jak wspomniany duchowy potomek „Podniebnej Krucjaty” – „Eifelheim”); to przede wszystkim satyra na kontrast cywilizacji i dzikości, postępu i zacofania. Ludzie średniowiecza to tylko kalki rubaszności, prostolinijności i przedsiębiorczości epoki. Mają za zadanie tylko pokazać gnuśność i nieporadność potężnych kosmitów. Opowieść napisana jest z przymrużeniem oka, a niewiarygodne przygody zagubionych krzyżowców sugerują, że Anderson byłby znakomitym mistrzem gry podczas suto zakrapianych sesji purnonsensu.
Autora nie interesuje technologia kosmiczna, kultura średniowiecza, czy dramat spotkania. Pokazuje jedynie zabawny paradoks, w którym stare, zmęczone społeczeństwo ulega młodemu, tak jak nienawykli do walki w zwarciu, potężni wojownicy Wersgorix są szlachtowani przez pachołków pomniejszego ziemskiego feudała. Czy to wada książki? W żadnym wypadku! Niedługa i lekko wchodząca do głowy opowieść dostarcza przede wszystkim rozrywki oraz barokowego konceptu. Jeśli nie znacie prozy zapomnianego już niemal Andersona, to dobry wyimek, aby taką znajomość zacząć, a może i skończyć, o ile nie spodoba wam się to SF starej szkoły. Choć to klasyk powinien być porównywany do względnej nowości, ja musze postąpić inaczej, gdyż „Eifelheim” został zrecenzowany na WTF wcześniej. W „The High Crusade” nie znajdziecie łacińskich zbitek, historyczno-moralnych wrzutek, ani pogłębionych psychologicznie dylematów. Ta opowieść to czysta zabawa, zroszona przewidywalnym zakończeniem i przewidywalnym morałem. W żadnym wypadku nie powinno nas to powstrzymać przed lekturą opowieści o podbojach agresywnych autostopowiczów galaktyki.
Ocena: 7/10
Bonus: zagadka
Wyprawa zabrała z Ziemi 32 owce. Każde ze zwierząt pożera codziennie funt paszy (po dniu bez jedzenia, owieczka zdycha). Zapasy Ziemian wynoszą 600 funtów. Co tydzień rycerze sir Rogera jedzą baraninę - kucharz musi w sobotę zabić jedno zwierzę (dobrego mięsa nie przechowujemy dłużej niż dobę). Kucharz może zarżnąć dowolną ilość zwierząt, aby nie zjadły zbyt szybko paszy (mięso się nie zmarnuje, zjedzą knechci i wieśniacy). Jak długo kucharz może zapewniać baronowi niedzielne posiłki ze świeżej baraniny? Dla prostszego rachunku, po chrześcijańsku uznajemy, że niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, a trzydziesta trzecią owcę zarznęliśmy wczoraj.