Catapultam habeo!

Poszedł pisarz w bój bez pióra (Andrzej W. Sawicki, Nadzieja czerwona jak śnieg)

Andrzej W. Sawicki, Nadzieja czerwona jak śnieg, Runa 2011

Istnieją dobre powieści historyczne. Istnieją dobre powieści fantastyczne. Ba!, istnieją nawet dobre książki pogranicza, historie na tyle udatnie przeplatające fikcje dziejową z zupełnie dowolnymi fantazjami autora, że ich lektura przynosi radość i w obydwu aspektach. Zazwyczaj, im ciekawsze tło, czasowe oraz miejscowe ulokowanie akcji takiej historycznej fantastyki, tym lepiej dla powieści. "Nadzieja czerwona jak śnieg" Sawickiego opisuje dobrze przetrawione przez kulturę wysoką, ale niemal nie ruszone w popkulturze Powstanie Styczniowe. Dlatego tym bardziej żałuję, że jest to powieść zła.

Coś tutaj nie zagrało. Jest dobre umiejscowienie - sam początek insurekcji, widzianej z pespektywy powstańczej partii Mariana Langiewicza, w tych początkowych, wciąż pełnych nadziei (czy może lepiej powiedzieć: marzeń) fazie zrywu. Przygotowanie autora do tego opisu jest wystarczające – Sawicki raczej nie potyka się o faktografię (tam gdzie mógłby; sporo w jego powieści jest fantazji, ale taki był wszak plan), pewne przekrzywienia historyczne (jak, mimo wszystko, dość sielski i idylliczny obraz relacji szlachta-chłopi, ale przede wszystkim: chłopi-Żydzi) można przypisać popkulturowym kliszom, czy ideowej wrażliwości autora; rzecz naganna (a wszak wciąż spotykana) w podręczniku historii, ale grzech lżejszy w literaturze rozrywkowej.

Pomysł na fantastyczną stronę "Nadziei..." nie jest zaskakujący, ale i nie najgorszy. Niewyjaśnione (w powieści; opowiadania autora tłumaczą wszystko znacznie lepiej) mutacje i nadnaturalne moce wybranych ludzi mogą zmienić historię; jak wierzą bohaterowie powieści, do stopnia odwrócenia dziejowego pecha od Rzeczpospolitej. W kilku miejscach Sawicki się w tym koncepcie zacina. Opisuje go niezdarnie, jakby bojąc się braku oryginalności, ale przecież nie o oryginalność chodzi na pierwszym miejscu, a o spójność historii. Kilka razy szkicuje przed czytelnikiem bardzo obiecujący obraz, podobny rozmachem etero-napoleonskim wizjom Piskorskiego z "Zadry", czy szalonym konceptom Pilipiuka z tych udanych opowiadań dziewiętnastowiecznych. Ale te chwile są rzadkie; Sawicki wycofuje się z wizji fantastycznej, aby powrócić do przeciętnej opowieści historycznej. Dlaczego przeciętnej? Bo po prostu źle napisanej.

Bohaterowie historii są płascy. Bardzo przewidywalni, poprawni, jakby wycięci z przygotowanego wzorca. Mamy więc zarówno szereg klasycznych polskich herosów insurekcykcyjnych, a jak parytet walczących kobiet herbu Księżniczka Leia, które mógłby zaspokoić oczekiwania i wielbiących tradycję miłośników Emilii Plater, jak i umiarkowanych feministek. Postać powieściowego trickstera jest czytelna i przewidywalna od pierwszego rozdziału, a główny bohater, z którego perspektywy obserwujemy około połowy opowieści, budzi tyleż sympatii, co kamerzysta filmu dokumentalnego.

Sawicki zupełnie nie wymierzył środków narracyjnych i językowych. Wpada w pułapki infobomb, a zamiast akcji i udanych dialogów nie unika długich odnarratorskich opisów stanów oraz motywacji; co gorsza, zupełnie zbędnych. Lektura "Nadziei..." po prostu bywa męcząca. To, co mogłoby zagrać dobrze, przy doszlifowaniu technicznej strony książki, jest po prostu przeciętną opowieścią, napisaną ledwo poprawnym językiem i źle rozplanowaną. Szkoda, bo przeczytałbym dobrą powieść o Powstaniu Styczniowym (uwaga: jestem przed lekturą stosownych książek Lewandowskiego oraz Przechrzty), nie ważne czy pisaną realizmem magicznym fantazję narodową, czy klasyczną historię alternatywną. A najchętniej zmusiłbym Krzysztofa Piskorskiego, aby powtórzył dziewiętnastowieczną magię w powstańczym wydaniu.

Niestety, nie mogę "Nadziei..." polecić właściwie nikomu. Mogę jednak zainteresować Was jednak innymi tekstami autora - na przykład znacznie lepszymi opowiadaniami ze zbioru "Kolce w kwiatach" (RW2010 2012), które – choć pomyślane zaledwie jako prequel powieści – wydają mi się znacznie dojrzalszą lekturą. A o tym wydawnictwie kiedy indziej; gdzie indziej. Póki co: czuwajcie, i jeszcze nie idzie do lasu.

Ocena: 4/10



Artykuł opublikowany 10 kwietnia 2015 przez: A. Podlewski

Skomentuj:

Pozostało znaków: 30000. Możesz używać znaczników HTML: <b>, <u>, <i>, <blockquote>, <spoiler>



Kod sprawdzajacy Odśwież kod
Video meliora proboque, deteriora sequor
  WTF Wykrot