Magia i miecz: Decydujące starcie (MiM1/2015)
Nie, na szczęście nie - numer styczniowy z 2015 nie jest ostatni; po prostu lubię polski podtył "Obcych". Wreszcie skończyłem lekturę wtórego odświeżonego MiMa i jestem zadowolony, znacznie bardziej, niż przy przeglądaniu poprzedniego wydania.
Czasopismo się utrzyma, to jasne wrażenie, które wynoszę z lektury. Tym razem "Magia..." nie bierze już jeńców – koniec wspominków, nie tak wiele reklam, spójny profil pisma i nawet wyraźny leitmotiv numeru (scenariusze historyczne). Dużo tego, czego dużo być powinno: erpegowego mięsa. Scenariusze i zarysy przygód to jedna trzecia zawartości pisma, artykuły tematyczne (o muzyce na sesji i o sandboxach) niezbyt odkrywcze, ale solidne. Reszta zawartości to... varia. Wciąż sporo o larpach (ale i wciąż na dużym poziomie ogólności), wywiad z Clausem Raastedem, jeden artykuł, powiedzmy, recenzyjny (tego musi być więcej!); także kolejna porcja polecanek, tym razem: czego erpegowiec powinien się spodziewać na poszczególnych konwentach (trochę żałuję powierzchowności tego zestawienia).
Wielu rzeczy mi w nowym MiMie brakuje. Na pewno humoru, czegoś innego w literze, ale niosącego ducha "Tabeli". Niewiele jest recenzji i polemik, które powinny stanowić drugi (po scenariuszach) krwiobieg pisma. Liczę, że te elementy przyjdą w przyszłości. Mam też nieśmiałą nadzieję, że MiM odważy się odnowić tradycję publikacji opowiadań, ba!, może nawet zdobywania swoimi autorami wyróżnień (kazus Zajdla Anny Brzezińskiej!), gdyż wszystko co narusza monopol, ową dobrotliwą tyranię "Nowej Fantastyki", jest rzeczą dobrą, a i przysparzającą chwały literackiemu dysydentowi. Zobaczymy.
I na koniec pytanie, w pewnym sensie bardzo bolesne: czy każdy erpegowiec powinien wydać dwadzieścia pięć złotych na egzemplarz pisma? Niestety, muszę odpowiedzieć: nie. To dużo, nawet jak na dość obszerny i dobrze wydany periodyk. Ale jeśli zapytacie, czy każda drużyna powinna się co miesiąc/dwa miesiące/kwartał składać na MiMa, odpowiem po trzykroć tak. Dobrze jest czytać odnowioną "Magię". Niekoniecznie dzień po wydaniu, nawet w cyklu miesięcznym, można z lekturą poczekać kilka tygodni. Pismo nie ściga się z internetem na szybkość przekazywania nowości, bo przegrałoby sromotnie. Zapewnia jednak punkt odniesienia, coś stałego, zaczyn do dyskusji i publikacji ważnych materiałów. Na to przedsięwzięcie wstyd by było nie poświęcić pięciu złotych miesięcznie, bo pewnie tyle wasza składka drużynowa będzie wynosić.
No, chyba że obecna redakcja przebije starą "Tabelę", doinwestuje w ilustracje i zacznie zamieszczać opowiadania z zajdlowym potencjałem. Wtedy będę "Magię..." polecał każdemu.
Ocena: 8/10