Metafantastyka (Ursula Le Guin, Wydziedziczeni)
Ursula Le Guin, Wydziedziczeni, Phantom Press w 1993
W normalnych warunkach nie powinniśmy recenzować powieści Le Guin. „Wydziedziczeni” to klasyka, już dawno nagrodzona, krytykowana i zapomniana (lub – w pewnych kręgach – wcale nie). Ale chciałbym wam zaproponować coś w rodzaju literackiej zabawy – odczytanie tego klasycznego tekstu na nowy sposób: ani jako epigońskie dzieło „zaangażowanego SF” (czytaj: ideolo), ani staromodną powieść z pogranicza fantastyki i utopii. Bo dziś „Wydziedziczeni” nabierają nowego odcienia w odbiorze - są metaopowieścią, nie o świecie wykreowanym przez autorkę, o jej bohaterach i historiach, ale o samej autorce, o świecie jej marzeń, fobii i ideałów. Potraktujmy „Dwuznaczna utopię” (bo tak brzmiał podtytuł wydania anglojęzycznego), jako dokument o minionej epoce w historii politycznej, społecznej i estetycznej.
Fabuła „Wydziedziczonych” jest prosta jak równo zrobiony skręt: bohater, pochodzący z planety będącej skrzyżowaniem Diuny, kołchozu i komuny Dzieci-Kwiatów, udaje się na dobrowolne wygnanie. Odwiedza sąsiednią planetę, z której jego przodkowie przed kilkoma pokoleniami wyemigrowali. Na miejscu zwiedza kosmiczny analog Stanów Zjednoczonych z okresu Zimnej Wojny, słucha opowieści o kosmicznym Związku Radzieckim, Wietnamie i innych państwach symbolach-wydmuszkach. W retrospekcjach poznajemy jego historię na hipisowskiej Diunie, gdzie dorastał szczęśliwie, kopiąc rowy, i wymyślając zawiłe teorie z fizyki. No dobrze, to streszczenie brzmi jak konspekt powieści Killgore'a Trouta, ale w praktyce nie jest tak źle – z powodu nachlanego dydaktyzmu, historia jest nudna, przewidywalna, ale napisana z rzemieślniczą precyzją, wewnętrzną spójnością i kilkoma ciekawymi spostrzeżeniami socjologicznymi (w nie-społeczeństwie Anarres; Urras zostało skarykaturowane do granic możliwości). Przed chwilą wymieniłem wiele elementów, które w momencie powstawania powieści były wadami – teraz zaś zmieniają się w atuty.
Surrealistyczna wizja Annares, która dla ówczesnego czytelnika, obeznanego z dobrodziejstwami komunizmu, zapewne była i naiwna i skrajnie obraźliwa, dziś traci uwikłania ideologiczne i staje się opowieścią o nadziejach pokolenia hipisów, bananowej lewicy oraz oderwanych od życia wykształciuchów amerykańskich. Jako taka jest fascynująca – oglądając ten teatr marzycielstwa można nawet zignorować galerię nierealistycznych postaci, nadmiar taniego patosu i niekonsekwencje technologiczne.
Pasjonujące (ale i nieco straszne) jest eksplorowanie „odrzuconej wizji”, sfalsyfikowanej już historii, w której wizje utopistów rewolucyjek lat sześćdziesiątych udały się. Świat radzący sobie przy odrzuceniu prawa natury, praw stanowionych, instytucji rodziny, wolności od lewiatana, pieniądza, sztuki, rozumianej klasycznie nauki. Jest to ujecie rzeczywistości tak bajkowe (choć raczej bajkowym horrorem z opowieści braci Grimm), że aż trudno uwierzyć, że w tym nie-miejscu istnieją grawitacja, czas i przestrzeń. A potem dobrze popatrzeć na nasz świat i docenić to wszystko, na co zwykliśmy na co dzień narzekać.
Byłaby to podróż fascynująca, gdyby nie kilka grudek na drodze – powieść jest zbyt długa, jak na prosty i od razu widoczny pomysł. Rozerwanie chronologii nie buduje napięcia, a tylko lekką irytację; polskie tłumaczenie (zwłaszcza terminów annareskich) jest męczące. Mimo tych wad, w wolnej chwili warto sięgnąć po historię, której tematem nie są dwie planety w kosmosie, ale szalony umysł wielkiej pisarki. Oceny wystawić temu dziełu nie sposób, bo nie ocenia się tekstów źródłowych.
Ocena: Tylko posiadacze oceniają.
Ba, tylko posiadacze czytają książki!