Catapultam habeo!

Niedopracowana Panthera fabularna (Sebastian Uznański, Herrenvolk)

Sebastian Uznański, Herrenvolk, FOX Publishing 2011

Autor miał dobry plan – do napisania swojego dzieła użyć nazistów, ich kosmicznej technologii, okultyzmu, masek gazowych i historii alternatywnej. Czy wykonanie tego zamysłu się udało? Częściowo. Herrenvolk to powieść, którą czyta się jednocześnie z przyjemnością i trudem.

Bohater, dwudziestopierwszowieczny everyman, zostaje przeniesiony w przeszłość, do roku 1939. Szybko wpada w ręce niemieckie i rozpoczyna... coś. Może grę o przetrwanie, może o zmianę historii, może tylko podróż po innym świecie. To trzecie określenie wydaje się bliskie prawdy; nie zdradzając więcej fabuły, mogę napisać, że nasz gieroj - Artur Sosnowski po prostu patrzy, zwiedza Polskę, Rzeszę i Europę, zmienione wiedzą, którą przyniósł z przyszłości. W ogóle bohaterowie powieści są dziwni - nie mają twarzy, właściwości, charakteru, nawet wyraźnego rysu, pozwalającego ich zapamiętać. Z całej ich plejady w pamięć zapada lepiej Gerhard Weiner, w teorii bohater drugorzędny.

Dlatego czytając opowieść Uznańśkiego nie nastawiajcie się na czerpanie przyjemności z dynamiki postaci i fabuły jako takiej (której nie ma, a w każdym razie nie jest ona zamknięta). Ale to nie przekreśla jeszcze "Herrenvolku" jako pasjonującej pocztówki z nieistniejącego świata, wizji alternatywnej, a tym bardziej - nie jako fantazji o mistycyzmie narodowosocjalistycznym. I autor wciska w karty powieści sporo smaczków: superczołgi, okultyzm, Thule, Haunebu, Dzwon i całą masę wyobrażonego inwentarza, wraz z ikonicznymi maskami gazowymi na twarzy każdego nazisty. Ale to nie wystarcza. Ten koktajl wydaje się źle wymieszany,  nawet nie wymieszany w ogóle. Mam wrażenie, że autor całej tej zabawy w epicnazi nie czuje.

Dodajmy, że nie jest aż tak oryginalny. W 2011 roku nie było jeszcze Wolfensteina: The New Order, ale przecież co można dodać do brunatnej magii po oryginalnym Wolfie oraz Return to the Castle Wolfenstein? Widzieliśmy Iron Sky, słuchaliśmy gawędy Igora Witkowskiego i czytaliśmy Miguela Serrano (serio!), a wydaje mi sie, że autor nie czytał. Jeśli "Herrenvolk" jest kompilacyjną wystawą wyobrażeń, posiada spore dziury - jeśli ma być autorską (re)kreacją Uznańśkiego - nie posiada wyraźnej wizji.

Powieść też bardzo męczy czytelnika. Niemal do końca nie wiadomo, na ile zmiany w historii są wynikiem działania Artura, na ile czymś innym, a na ile [spoiler alert!]. Owa zmyłka nie trzyma w napięciu - trzyma w irytacji, bo autor wydaje się nie podążać za żadnym planem, mieszając wyobraźnie historyczną, projekcje technologiczne z wolną amerykanką jakiś wizji a'la zmęczony Beksiński. Chwalona przez niektórych plastyka słowa, wizje architektoniczne i estetyczne autora, znużyły mnie. Nie mam siły podziać pająkoidalnych wieżowców, strzelających do B-17, jeśli nie wiem, czy zaraz nie przylecą kosmici, lub nadejdzie drugi Potop. Co gorsza, bardzo ładne wizje estetyczne mogę sobie zobaczyć na ekranie komputera, bo nieźle sobie z nimi poradził The New Order.

Dlaczego więc wystawiam "Herrenvolkowi" aż siedem punktów? Bo nazistów nie można zepsuć do końca. Są oni niezbędni we współczesnej popkulturze, kanalizują strachy, fascynacje i zmęczenie poprawnością polityczną, jak kiedyś czarownice o skrzaty. A że skrzaty mają tysiąctonowe czołgi, są niemal wszędzie.

Powieść Uznańskiego nie jest zła - po prostu zawodzi w artystycznym poukładaniu niemal gotowego przepisu na sukces. Autorowi nie udało się dostarczyć zamierzonego dzieła, ale zawarte w nim półprodukty też bawią. Stad owa siódemka, choć odejmijcie co najmniej punkt, jeśli zamiast skupiać się na pięknie Panzerkampfwagen V Panther, nie możecie zapomnieć, że dały ciała pod Kurskiem, z powodu licznych wad technicznych.

Ocena: 7/10 (lub 6/10, patrz wyżej)



Artykuł opublikowany 27 czerwca 2014 przez: M. Sprzęgaj

Skomentuj:

Pozostało znaków: 30000. Możesz używać znaczników HTML: <b>, <u>, <i>, <blockquote>, <spoiler>



Kod sprawdzajacy Odśwież kod
Video meliora proboque, deteriora sequor
  WTF Wykrot