Podwójne spotkanie z Obcym
Podwójne spotkanie z Obcym
Michael Flynn, Eifelheim, Tor Books 2006 / Solaris 2011
Przeczytałem wiele książek o obcych, atakujących Ziemie. Przeczytałem też wiele książek o obcych odwiedzających Ziemię w dawnych czasach. Owe doświadczenia jednak w małym stopniu przygotowały mnie na lekturę „Eifelheim”. Lubię za to intelektualną historię średniowiecza, a popularne streszczenia teorii fizycznych nie odrzucają mnie od razu – akurat te skłonności znacznie ułatwiły mi odbiór powieści Flynna.
W 1348, tuż przez falą Wielkiej Zarazy, w niewielkiej wiosce Schwarzwaldu rozbija się pojazd insektoidalnych przybyszów z kosmosu. Historia zaczyna się nieźle – pomysł na intrygę jest nienowy, ale i niewykorzystywany zbyt intensywnie. Przy okazji: bardzo dobrze rozwinięty. Flynn opowiada historię czarnoleskich wieśniaków, pod wodzą swojego księdza próbujących wspomóc i zrozumieć dziwacznych „pielgrzymów”, którzy wylądowali w okolicy. Na drugim planie powieści, trójka współczesnych naukowców (fizyczka, historyczka oraz dwuklasowiec – humanista/statystyk) usiłują zrozumieć dziwaczne zapisy o demonach w Czarnym Lesie, którymi jednak nikt (zapewne z powodu nadchodzącej zarazy) zbytnio się nie przejął. Uprzedzając nieco ocenę, napiszę, że kręgosłupem powieści jest cześć czternastowieczna, a historia współczesna jedynie tłumaczy niektóre elementy tej dawnej. I to właśnie losy mieszkańców Oberhochwaldu, zwanego później Eifelheim, są pasjonującą częścią powieści; współczesne wkręty (będące przeróbką dawniejszego opowiadania autora) nieco mnie znużyły, a nawet uznałem je za zbędne. Za to obraz średniowiecznego świata zachwyca.
Flynn napisał tekst wręcz wybitny: od strony technicznej łatwy w odbiorze*, od strony intelektualnej – wymagający. Autor przedstawił spotkanie z dwoma rodzajami obcych – świerszczami z kosmosu oraz czternastowiecznymi Europejczykami. Oba te spotkania są ciekawe, choć to drugie bogatsze. Kosmitów znamy cały legion, na kartach powieści, ujęciach filmów, poziomach gier komputerowych widzieliśmy wiele konfiguracji, pokazujących przybyszy sponad Sfery Księżycowej. Krenkowie są porządnymi ufokami – ani zbyt strasznymi, ani zbyt wyidealizowanymi, ani zbyt niezrozumiałymi, ni antropomorficznymi. Są inni, ale ową inność pokazują najpełniej w próbach zrozumienia swoich gospodarzy. Ich zachowanie i motywacje ciekawią, nie łamiąc naszych (ludzkich!) oczekiwań, ale w wielu elementach zaskakują. Ale to nie oni grają pierwsze skrzypce w opowieści Flynna.
Znacznie ciekawszym Obcym są mieszkańcy Oberhochwaldu. Stanowią reprezentację Ludzi Średniowiecza, zbiorowy portret odchodzącej epoki. W ostatnim roku przed wielkim kryzysem, który zachwiał ich światem, pokazują przybyszom wszystkie cechy swojej cywilizacji i bez specjalnych starań zachwycają przedstawicieli kultury technicznej własnym sposobem życia, obyczajami oraz wiarą. Choć kwestie religijne przewijają się przez całą powieść, właściwie nie dotyczą one religii jako takiej, nawet nie bujnej teologii epoki. To raczej cywilizacyjna rzeczywistość naszych przodków jest przedmiotem badania (w dziwaczny sposób łącząc perspektywę Chateaubrianda oraz Le Goffa), a potem zachwytu lub strachu gości. Nie sposób ominąć też kolorowego obrazu dynamicznej gospodarki średniowiecznej wsi, choć czytelnik niezainteresowany historią technik rolniczych oraz strukturą władzy feudalnej powinien przetrwać ten dyskretny wykład. Flynn maluje Średniowiecze w całej jego okazałości – od instytucji, które ukształtowały nasz świat i wiedzę o nim, po oczywiste niedogodności przedindustrialnej kultury materialnej oraz życia w epoce schyłkowej.
Pomiędzy odniesieniami do traktatów teologicznych i rozpraw naukowych scholastyki, przez obrazki wiejskiego życia, autor maluje obraz, który można by nazwać podwójnie rewizjonistycznym. W dużej mierze dyskutuje on z wizją średniowiecza romantycznych apologetów, idylliczną ideą moralnej harmonii i niezmiennego życia wartościami duchowymi; dystansu wobec brudnych spraw świata. Flynn w całej rozciągłości przedstawia racjonalizm i praktycyzm epoki, która zasadziła cywilizację w europejskich lasach oraz ukształtowała intelektualną i polityczną rzeczywistość znacznej części świata. Z tych samych powodów „Eifelheim” jest rewizją oświeceniowych uprzedzeń i czarnych legend o wiekach średnich. Lato średniowiecza, tak udatnie uchwycone przez pisarza, ma się nijak do mrocznego obrazu nowożytnych historyków, przenoszących swoje leki i niedostatki na epokę wcześniejszą. Po raz kolejny obraz zdroworozsądkowej afirmacji świata oraz wyjątkowego praktycyzmu epoki sprzeciwia się drugiemu, tym razem negatywnemu systemowi przesądów.
Flynnowi nie chodzi o to, że zdobycze nowoczesnej (i obcej) fizyki są łatwiejsze do zrozumienia i zaakceptowania dla otwartych na świat uczniów Arystotelesa i Tomasza, niż dogmatyków spod znaku Newtona oraz Galileusza, choć i ten pozorny paradoks jest zaznaczony. Najjaśniejszym odcieniem zawartego w „Eifelheim” obrazu jest niewiarygodny optymizm poznawczy, charakteryzujący dawnych badaczy przyrody, nie widzących nawet powodu dla konfliktu wiary i rozumu, teorii oraz praktyki, rozsądku i uczucia. Ten cały świat niszczy zaraza, ale wpierw pozwala mu zaprezentować jego uroki. Wedle najszerszejdefinicji, „Eifelheim” jest apologią średniowiecza, a w każdym razie pasjonującą interpretacją epoki, dokonaną przez pisarza. Ale jakże bogata, a przy tym bliska historii jest ta interpretacja.
Historyk mógłby zarzucić Flynnowi pewne nieścisłości (do których autor z resztą się przyznaje w posłowie), zapewne takoż mógłby uczynić fizyk. Ale mimo tych drobnych ułomności, obrazy zakonników, nawracających świerszcze z kosmosu, czy średniowiecznych rzemieślników, usiłujących pomóc w naprawie napędu podprzestrzennego doskonale oddają ideę tego podwójnego spotkania z Obcymi, którzy Obcymi być nie powinni.
Części współczesne powieści trącą nieco nudą, katalogiem hipotez kosmologicznych, a perypetie osobiste dwudziestopierwszowiecznych badaczy nie zachwycają. Na szczęście owego „Teraz” w powieści jest niewiele; dominuje pasjonujące „Wczoraj”, z trójpolówką, Arystotelesem i gadającymi robakami.
Ocena: 9/10
* - recenzuję wersje oryginalną; nie czytałem przekładu; nie sposób mi ocenić kunszt tłumacza
Bonus: zagadka
Ojciec Dietrich zdobył sto metrów miedzianego drutu dla kosmitów. Niestety, miedź była ciągnięta na zimno - każde przecięcie kabla powoduje, że 2 metry każdej strony mają obniżone przewodnictwo. Potnij kabel na 7 w pełni przewodzących odcinków i zgromadź jak najwięcej ścinków dla kowala z Oberhochwaldu. Fragment dla kosmitów musi idealnie przewodzić na długości co najmniej 10 metrów, skrawki dla miejscowych można wiązać i ciąć wedle woli.