Ukraińskie Safari
Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Kraków 2013
[Nota autora: recenzja ta przeleżała trochę. Publikujemy ją, gdy na wschodzie już raczej nikt do siebie nie strzela.]
Wydana w 2013 roku powieść Ziemowita Szczerka „Przyjdzie Mordor i nas zje” to wybitna przedstawicielka dziewiętnastowiecznej powieści kolonialnej. Autor zapewne starał się napisać coś innego, ale owo inne wyraźnie mu nie wyszło, a opowieść o dominacji białych-białych nad białymi-murzynami wyszła, i to bardzo.
Książka jest stylizowaną na serię reportaży gonzo, wykonanych przez bezimiennego narratora, modnego i politpoprawnego dziennikarza gdzieś z Krakowa. Jedzie on na ukraińskie safari – pisać o biedzie, zacofaniu tambylczych Ukraińców oraz śmiesznej dumie i tożsamości pół-orientalczyków, czyli jeżdżących na Kresy Rzeplitej Polaków. Przez opowieści przewijają się jeszcze prawdziwi ukraińscy Polacy, fałszywi ukraińscy Polacy, złowrodzy studenci slawistyki, żyjący z egzotycznych sensacji dziennikarze i jakby wyjęte muzealnej gabloty wyobrażone typy postsowieckiego obszaru postcywilizacyjnego.
Aby trochę obronić autora przed zarzutem autyukraińskości dodam, że niemal na pewno byłby on wstanie podobne safari urządzić w Polsce, do kolonialnych gablotek wpychając swoich rodaków, inaczej patrzących na sprawy metafizyki, polityki i picia alkoholu. W teorii to wszystko pisane jest z przekąsem, na niby, z dystansem, ale jakoś zbyt przekonywająco, aby utrzymać ten miraż wyzwolenia, braku oddzielenia od karykaturowanych ludzi szybą zachodniej lepszości. Samemu bohaterowi jeden z Ukraińców wyrzuca w epilogu: „(...) przyjeżdżałeś tu na safari? Przez ten cały czas? (...) – Co, orientalizm, tak? Egzotyka? (...) My tu żyjemy, to jest nasza rzeczywistość. My tu mamy swoje lęki, swoje nadzieje. Co więcej, my, (...) musimy tę rzeczywistość jakoś starać się polubić, żeby nie zwariować. Traktować ją serio. Z całą powagą. Bo innej nie mamy. A ty (...) przez cały czas patrzyłeś na mnie i moich rodaków, na cały mój kraj – jak na małpy w zoo?” I w ten sposób „zdejmuje maskę”, pokazuje, że to nie na serio. Ale tak samo robili reportażyści i piewcy dziewiętnastowiecznych Kresów Imperium Brytyjskiego, okazyjnie litując się nad biednymi subalternami, i wzdychający, że ludzie w Londynie nie rozumieją Afryki.
Bo warto zastanowić się przy okazji „Mordoru”, czym jest kolonializm. W moim przekonaniu, nie jest to podbój odległego terytorium (bo to fakt militarny), uzależnienie go gospodarcze (bo to fakt ekonomiczny), czy kulturowe (fakt cywilizacyjny). Dopiero przetworzenie egzotyki na materiał zdany do opisu, komentarza oraz ciągłej oceny, z przyznaniem sobie metropolijnej nieomylności i obiektywizmu, zmienia wycieczkę w safari. I zmienia nostalgicznych posowieciarzy, postmodernistycznych neobanderowców, cierpiących alkoholików, skorumpowanych celników, czy czujących polskość Lwowa każdą komórka ciała kresowiaków z ludzi w guźce i antylopy na ukraińskiej sawannie. Dlatego książka Szczerka wydała mi się jakaś grząska, po przeczytaniu jej czułem się brudny; bo moich ukochanych autorów kolonialnych usprawiedliwiał miraż Białego Imperium, a bohatera powieści tłumaczy tylko bycie modnym dziennikarzem. Sic transit...
Ale jeśli ta literacka, na swój sposób urocza, wulgarna gawęda zawodzi jako mockumentary, bardzo się sprawdza jako klasyczna opowieść kolonialna – musimy tylko sobie uzmysłowić, że ludzie tacy jak bohater powieści kolonizują nas wszystkich. A po tym twierdzeniu teoretycznym, można przejść od aplikacji praktycznej – wykorzystaniu „Mordoru...” tak, jak należy wykorzystać pulpową literaturę XIX wieku: do erpegów.
Powieść Szczerka to zacne źródło stereotypów, pulpowych scenariuszy, sfabrykowanego klimatu popkulturowego odkrycia. Wspaniała inspiracja dla kusturicowsko-wallace'owskiego safari po egzotyce bliższej. Do wykorzystania w pulpowej przygodzie łotrzykowskiej, thrillerze politycznym, czy mafijnym slasherze. Może nie dziś i nie jutro, bo na Ukrainie giną ludzie i skala tamtejszej Kali Jugi zbliża się do postulowanego przez Szczerka poziomu natężenia, ale za czas jakiś, gdy wojenne kurze już opadną, Ukraińcy wrócą do normalnego życia, a modni reporterzy z Krakowa (i my) wrócimy do życia wyobrażonego.
Ocena: 7/10