Catapultam habeo!

W zmienionym składzie - część I

Panta rhei - powiedział Heraklit podczas powodzi stulecia. Potomni zinterpretowali jego słynne słowa jako: byt nie ginie i nie powstaje, a jedynie ulega przemianom w wyniku nieustannego ścierania się przeciwieństw. Nie inaczej jest z zespołami muzycznymi - z czasem zmieniają repertuar, styl, instrumentarium, miewają lepsze i gorsze chwile. Nierzadko, w wyniku ścierania się przeciwstawnych charakterów, celów lub koncepcji, zmieniają też składy osobowe - w atmosferze skandalu lub po cichu, wbrew oczekiwaniom fanów lub też za ich błogosławieństwem. I chociaż dla przeciętnego końcowego odbiorcy zmiany personalne mogą pozostać niezauważone, ponieważ trzon zespołu - kompozytor, frontman, wirtuoz czy tekściarz - pozostaje ten sam, to i tak, według efeskiego filozofa, będziemy mieli do czynienia z inną grupą.

W niniejszym cyklu recenzji postawimy pytanie: czy woda z innej rzeki może być słodsza? Prześledzimy najnowsze albumy kilku popularnych zespołów, które w ostatnich kilku latach przeżyły - z różnych przyczyn - przetasowania muzyków.

Wyobraeźnium

Tom jest siedemdziesięcioletnim kompozytorem, cierpiącym z powodu demencji - nie pamięta swojej przeszłości i krewnych, zaś w marzeniach sennych wydaje mu się, że znowu jest dziesięcioletnim chłopcem. Czy za pomocą potęgi wyobraźni, siły muzyki i bohaterstwa swojej córki, starzec odzyska świadomość i wspomnienia?

Tak w skrócie rysuje się fabuła fińsko-kanadyjskiego filmu Imaginaerum, który pojawi się w kinach już w tym roku. Scenariusz filmu, utrzymanego w konwencji mrocznego fantasy, powstał na podstawie opowieści Tuomasa Holopainena - kompozytora i klawiszowca grupy Nightwish. Równolegle z obrazem powstał siódmy album studyjny zespołu - opowiadający tę samą historię, lecz w formie muzycznej. Album nie jest do końca soundtrackiem dla filmu - egzystuje jako samodzielny twór, tak więc jego premiera nie musiała czekać (płyta trafiła na półki w grudniu zeszłego roku).

Tuomas parokrotnie poruszał już temat umierającego artysty, jak chociażby w utworach Kuolema Tekee Taiteilijan czy Dead Boy's Poem. Marzenia, wyobraźnia i świat astralny to temat jeszcze częściej przewijający się w tekstach fińskiego zespołu. Nic więc dziwnego, że tym razem wątkom tym poświęcono cały album. Ale od razu film kinowy? Cóż, powstanie ekranizacji podkreśla, że Finowie mają rozmach i obecny budżet starcza im nie tylko na zatrudnianie do nagrań Orkiestry Filharmonii Londyńskiej. W tej recenzji nie zajmiemy się jednak opisem filmu, a jedynie krążka muzycznego. Czy muzyka Imaginaerum się broni?

A dlaczego miałaby się nie obronić? - zapytają Ci, którzy przespali ostatnią dekadę i nie wiedzą, że w Nightwishu nie śpiewa już jego wizytówka, Tarja Turunen. Wokal Tarji był dla Nightwisha czynnikiem X - to jej głos sprawiał, że zespół wyróżniał się na tle grup grających podobną, a czasem i lepszą muzykę. Operowy śpiew z metalowym kopniakiem pozwolił fińskiej grupie zapisać się na kartach historii, współtworząc gatunek metalu symfonicznego. Chociaż dziś znaleźć można wielu naśladowców Nightwisha, żaden z nich nie powtórzył spektakularnego sukcesu grupy.

Tarja została z zespołu niemal dosłownie wykopana - w 2005 roku, niedługo po trasie koncertowej promującej album Once muzycy Nightwisha opublikowali na swojej witrynie internetowej list otwarty do wokalistki, w którym obwieścili, że kończą z nią współpracę. Powodem było rzekomo gwiazdorzenie i rosnące wymagania finansowe Tarji... Niezależnie od przyczyn, rozstanie zespołu z wokalistką nie należało do specjalnie eleganckich. Trudno powiedzieć, czy decydując się na taki krok Tuomas (główny inicjator rozstania) wykazał się bardziej odwagą (lub bezgraniczną wiarą w instrumentalną część zespołu), czy tchórzostwem (już kilka lat wcześniej podobnie, chociaż mnie spektakularnie usunął z zespołu basistę Samiego Vanska - nie rozmawiając z nim o tym wprost i publikując oficjalne wieści o rozłamie w grupie). Warto nadmienić, że Tarja niezależnie planowała odejście z zespołu, jednak liczyła na nagranie wspólnie jeszcze jednego albumu - Tuomas po prostu uderzył pierwszy, niczym Han Solo...

Pomijając spory personalne, instrumentaliści Nightwisha przyznali, że Tarja była wyjątkową wokalistką i nie starali się znaleźć jej zamiennika - oficjalnie obwieścili, że szukają bardziej rockowej wokalistki, aby móc odkryć nowe horyzonty muzyczne. Niedługo potem przyjęli w swoje szeregi Szwedkę Anette Olzon, (nie)znaną wcześniej ze śpiewu w zespole Alyson Avenue. Zgodnie z założeniami, Anette nie śpiewała operowo i nie próbowała udźwignąć partii swojej poprzedniczki, co kazało przypuszczać, że świetność Nightwisha przemija. Od tamtej pory komentarze fanów (czy może raczej "słuchaczy") dzielą się na trzy rodzaje: "Nightwish bez Tarji ssie", "Tarja jest do bani a Anette daje radę" i "Tarja, czy Anette - lubię Nightwisha za muzykę Tuomasa" (przy czym te ostatnie trafiają się wyjątkowo rzadko i zapewne wypisuje je w Internecie sam Holopainen).

Ponieważ motywem przewodnim niniejszego cyklu są zmiany, prześledźmy na szybko, co działo się z muzyką fińskiego zespołu w obecnym tysiącleciu, zanim przejdziemy do recenzji ostatniej płyty.

Zaraz po wymianie basisty Nightwish nagrał album Century Child, sprawiający wrażenie "musicalowego", ze względu na kompletny brak hitów oraz "dialogowe" teksty (których zwieńczeniem był webberowy Upiór w Operze). Chociaż fani chwalą sobie wokalne partie Marco, a jego lekko przesterowany bas wyraźniej zaznacza się w muzyce, płyta była raczej drętwa. W ogólnym rozrachunku jednak wymiana basisty nie wyszła Nightwishowi bokiem, bo już następnym albumem zespół zadowolił wszystkich malkontentów - niemal każdy utwór na Once miał aspiracje stać się hitem, a brzmienie żywej orkiestry doskonale wkomponowywało się w gitarowe partie. Głównym moim zarzutem wobec tego albumu była jego niespójność - praktycznie każda kompozycja była oderwana stylistycznie i tekstowo od reszty. Jako miłośnik koncept-albumów uznałem to za "łabędzi śpiew" zespołu - i nagle trach! - gruchnęła wieść o wyrzuceniu Turunen...

Przyznam, że po tej wiadomości przestałem interesować się zespołem. Zresztą był to okres, gdy "wyrastałem" z podobnej muzyki więc premierę Dark Passion Play z nową wokalistką po prostu zignorowałem. Po Imaginaerum sięgnąłem wyłącznie przez zapowiedź intrygującego filmu. Niespodziewanie, po kilkukrotnym przesłuchaniu utworów umieszczonych na YouTubie, pobiegłem do sklepu i kupiłem dwupłytowe wydanie albumu - a z rozpędu jeszcze poprzedni album Nightwisha, żeby mieć jakiś punkt odniesienia.

Dark Passion Play - cóż, uznaję, że album był spadkiem formy po roszadach osobowych, podobnie jak Century Child. Ani nie jest spójną kompozycją, ani nie powala hitami (chociaż trzeba uczciwie przyznać, że ponad resztę zdecydowanie wybijają się Amaranth i Sahara), ani, niestety, śpiewem Anette. Część kompozycji jest wyjątkowo nudna (zwłaszcza lansowany na hicior The Islander), a teksty nawiązujące do rozstania z Tarją (Bye Bye Beautiful i Master Passion: Greed) dodatkowo pogłębiają niesmak po tym wydarzeniu.

Tymczasem Imaginaerum powala.

Album rozpoczyna się od dźwięków nakręcanej pozytywki, przy muzyce której Tuomas/Tom deklamuje inwokację. Zaczarowana zima przywodzi na myśl spadające płatki śniegu i klimaty filmów Tima Burtona - czym, wraz z niepokojącą okładką, na której nie widać żywej duszy, doskonale wprowadza nas w nastrój całej płyty. Zaraz potem rozpoczyna się pierwszy singiel - Storytime. Nie ukrywam, że słuchałem go głównie pod kątem wokalu - zaśpiewany jest poprawnie, chociaż refren ma dość pretensjonalną melodię (zgodzę się z opinią, że Anette brzmi przy Tarji bardziej "dziewczęco"). Orkiestra i chór są bez zarzutu, a pod koniec i wokal Anette nabiera na chwilę pazura - niestety wyłącznie na czas krótkiej wokalizy. Na tym etapie - szału nie ma. Ale rozpoczyna się Opowieść kompozytora.

Od przyjemnego gitarowego riffu zaczyna się kolejny utwór - historia o potwornej rzece, którą najwyraźniej przekroczyć musi Tom w drodze do krainy swojej wyobraźni. Tutaj zaczynam już mieć podejrzenia, że odkryłem receptę Tuomasa na komponowanie piosenek: intro, po którym następuje śpiew z towarzyszeniem wyłącznie sekcji rytmicznej (zieeew...), melodyjny refren, po którym powtarzamy zwrotkę - lecz tym razem wreszcie ze wsparciem gitary - bridge, refren i dobranoc... Czyli pełen standard. Na wokalu tym razem pojawia się też Marco (utwór jest w formie dialogu), przy czym najpierw wydaje z siebie wrzaski a'la Wish I had an Angel, by zrehabilitować się podczas refrenu. Na koniec utworu, jako ciekawostka, pojawia się też dziecięcy chórek (patent, który wcześniej wykorzystał inny z omawianych w dalszej części tego cyklu zespołów). Ogólnie: Ghost River jest raczej udanym utworem, ale jeszcze nie zapowiada przebojowego albumu.

Przy dźwiękach fortepianu i kontrabasu zagłębiamy się w historię o miłości. Slow, Love, Slow jest jazzującą kompozycją inspirowaną muzyką z okresu amerykańskiej prohibicji, a także utworami Badalamentiego napisanymi do serialu Twin Peaks. Czy to jeszcze Nightwish? Chociaż utwór bogaty jest w solówki na czystej gitarze i saksofonie, a pod koniec wreszcie rozbrzmiewa w nim akord przesterowanej gitary, tak naprawdę jest on głównie popisem możliwości wokalnych Anette Olzon - partie zaśpiewane są z dużą dawką emocji i pokazują, że wokalistka nie znalazła się w zespole przez pomyłkę! Szkoda, że kompozycja jest osamotniona w stylu, bo takiego Nightwisha z pewnością mógłbym słuchać długo...

I Want My Tears Back uderza w folkową nutę, podobnie do instrumentalnego Last Of The Wilds z poprzedniego albumu. Znowu mamy do czynienia z duetem Anette-Marco, przy czym obydwoje śpiewają z należytą siłą i utwór nadaje się potencjalnie na singiel. Tekst piosenki traktuje o uciekaniu do świata wyobraźni i otwarcie nawiązuje do Krainy Czarów z powieści Lewisa Carrolla - warstwa liryczna trochę nijak ma się do melodycznej, ale na szczęście zaraz potem następuje...

Bu! Scaretale! O tym utworze można napisać dużo: że wreszcie pojawia się podwójna stopa perkusyjna (niestety, na krótko), że Anette robi z głosem wiele (momentami brzmi nawet jak... Ania Wyszkoni - sic!), że Marco śpiewa sznapsbarytonem "Loo-loo-loo-la-la-la", że bridge w środku nawiązuje do muzyki Danny'ego Elfmana, a tekst traktuje o potwornym cyrku i zawiera w sobie wszystko, od macek aż po uwodzicielską pannę młodą... Napiszę jednak jedno: SQUEEEAAALING PIGS!

Następna kompozycja to instrumentalny utwór, który powstał ponoć bezpośrednio na potrzeby filmu. Arabeska przypomina stylem soundtrack z Prince of Persia i słuchałoby się jej całkiem przyjemnie, gdyby nie to, że na tym etapie płyty instrumental niepotrzebnie odwleka dalszą jej część, a niezaspokojony apetyt na wokalistkę i gitary wzrasta.

W dalszej kolejności mamy pięknie zaśpiewaną folkową balladę, z zaskakującym apogeum: gwizdaniem i trąbkami mariachi a'la Ennio Morricone! Przyznam, że rozpływam się podczas tego bridżu, a także gdy Anette dośpiewuje pod koniec do refrenu: "At the end of the river..." [rice_crazy]

Powtarzający się wielokrotnie melodyjny refren jest recepturą nie tylko Turn Loose the Mermaids, ale i następnego utworu: Rest Calm. Jest to moment, w którym Tom najprawdopodobniej leży na łożu śmierci i zaczynają wracać do niego wspomnienia. W finalnej części znowu pojawia się chór chłopięcy, a gitarzysta Emppu gra trochę lirycznych solówek w stylu starszych nagrań zespołu. Jest to z pewnością bardzo dobra kompozycja - jedna z najlepszych na Imaginaerum - trzeba jednak przyznać, że ma sporą konkurencję... Tym dziwniejszy wydaje się wybór zespołu na drugi singiel, którym jest The Crow, the Owl and the Dove - ballada, która akurat niczym nie błyszczy... Storytime przegrywa z większością cięższych piosenek na płycie, ale jej wybór na singiel daje się uzasadnić wpadającym w ucho refrenem i tłumaczeniem, że "każdy z zespołu może się w tym utworze zaprezentować". Tymczasem skomponowana przez Marco ballada zalicza się do najsłabszych pozycji... Tym dziwniejsze wydaje mi się wysokie lokum tego singla na listach przebojów w Finlandii (możliwe, że wyniki sprzedaży podbija zamieszczona na krążku przeróbka utworu z filmu Fortepian: The Heart Asks Pleasure First).

Last Ride of the Day podobno zainspirowana jest przejażdżką na rollercoasterze. Staccato smyczków i chóru na początku przywodzi na myśl "Ghost Love Score", lecz szybko przekonujemy się, że utwór utrzymany będzie w szybkim tempie. Po krótkim spadku napięcia przy pierwszej zwrotce (Nightwish, czemu znowu nam to robicie?!) piosenka rozpoczyna się na dobre. Eufoniczny, melodyjny refren jest po prostu obrzydliwie pozytywny i potrafi nastroić dobrą energią na resztę dnia! Na dodatek pod koniec wreszcie słyszymy solówkę gitarową z prawdziwego zdarzenia. Śmiem twierdzić, że to idealna piosenka na powrót z pracy do domu [rice_wink]

Ostatni pełny utwór to muzyczna interpretacja wiersza "największego amerykańskiego poety", Waltera Whitmana (chociaż, prawdę mówiąc, nie ma wiele wspólnego ze źródłowym poematem, poza luźną strukturą w ostatniej części). Song of Myself trwa kilkanaście minut, z czego pierwsza połowa przywodzi na myśl rockujące utwory z poprzedniego albumu, wzbogacone o potężny chór. Ostatnia część utworu jest sentymentalnym podkładem muzycznym, na który nałożono słowa od osób blisko związanych z muzykami zespołu. Przesłania mają w założeniu dać nam do myślenia - zmusić do refleksji nad życiem, byśmy stali się lepszymi - jednak w istocie nie są specjalnie głębokie... W kontekście albumu, wypowiedzi są najprawdopodobniej przeszłością Toma wracającą do jego świadomości i zamykającą całość. Muzycznie, album wieńczy dopiero ostatni instrumentalny utwór, będący de facto symfoniczną uwerturą złożoną z głównych motywów melodyjnych pojawiających się na albumie (Tuomas najprawdopodobniej przespał lekcje z teorii muzyki, bo uwertura powinna rozpoczynać album ;) ). Tytułowy Imaginaerum robi wrażenie - nie ma się co jednak dalej zachwycać nad talentem Holopainena, bo utwór zorkiestrowany został przez Philipa Williamsa (tak samo, jak reszta symfonicznych partii na trzech ostatnich albumach...).

Na drugiej płycie otrzymujemy bonus, w postaci całego Imaginaerum nagranego instrumentalnie (pozostawiono jedynie partie chóru). Jest to niewątpliwie gratka dla miłośników karaoke, jednak słuchanie tych samych ścieżek bez wokali dobitniej pokazuje nadużywanie patentu z "dziurawą" zwrotką (bez gitar). Pozostaje nam mieć nadzieję, że Tarja zdecyduje się zanucić coś do tych utworów pod prysznicem i zamieści nagrania na YouTube.

Podsumowując: Imaginaerum świetnym albumem jest. Obfituje w przeboje, zachwyca wokalem, przedstawia spójną historię, a jednocześnie w żadnym miejscu nie jest monotonny. Kupić, przesłuchać, chwalić!

Ocena:     10/10

Bonus: zagadka

Pierwotnie powyższa recenzja miała być częścią dłuższego artykułu, ale w końcu sama wyewoluowała w pełnoprawny tekst - dlatego zasłużyła na zagadkę [rice_lol]

Heraklit krytykował poznawanie zmysłowe i promował introspekcję. Tom, chcąc - nie chcąc, musi iść jego śladem. Jakie siedmioliterowe słowo zarówno Heraklit, jak i umierający kompozytor wypowiedzą błędnie?



Artykuł opublikowany 20 kwietnia 2012 przez: M. Sprzęgaj

Komentarze (13):


20 kwietnia 2012 23:21 J. Madejski pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
ponad resztę zdecydowanie wybijają się Amaranth i Sahara
A "The Poet And The Pendulum" się nie podobało?
21 kwietnia 2012 00:56 M. Sprzęgaj pisze:
+1 [1] [+] [-] Odpowiedz
Niewypał, jak np. "End of all hope" - po wstępie człowiek wiele się spodziewa, a zaraz po tym taka flauta... ;)
21 kwietnia 2012 12:52 M. Sprzęgaj pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
Jak pisałem, tutaj też mają taką manierę (aż w 4 piosenkach!), ale jednak utwory się bronią, dopóki jest w nich wokal.
21 kwietnia 2012 12:21 Galileo pisze:
+1 [1] [+] [-] Odpowiedz
Moją piosenką na wracanie z pracy jest "A hero comes home" ze ścieżki dźwiękowej do Beowulfa :]
21 kwietnia 2012 12:54 M. Sprzęgaj pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
Oj taak - zwłaszcza na powrót od dentysty ;) Pani Menzel śpiewa strasznie nosowo i to kojarzy mi się ze znieczuleniem...
21 kwietnia 2012 19:50 Galileo pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
A'propos - znacie jeszcze jakieś filmy o Beowulfie?
22 kwietnia 2012 00:53 J. Madejski pisze:
+2 [2] [+] [-] Odpowiedz
Ten z Gerardem "Leonidasem" Butlerem jest niezły. Z Christopherem "Nieśmiertelnym" Lambertem jest do bani.
21 kwietnia 2012 14:01 T.Kolopainen pisze:
+1 [1] [+] [-] Odpowiedz
mówcie co chcecie, ale NW to zawsze był Tuomas!!!1!1 :* xoxoxo
21 kwietnia 2012 18:46 Mörkö pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
mitä se kaikki tarkoittaa?
29 kwietnia 2012 15:38 A. Podlewski pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
Racja. i dlatego - jakby co - wiemy, czyja to wina
26 kwietnia 2012 19:23 Wojo pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
Muzyka kompletnie nie w moim guście, ale recenzja spoksik ;)
29 kwietnia 2012 16:46 A. Podlewski pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
Może nie postawiłbym aż 10tki, ale z pewnością nowa wokalistka znalazła miejsce w zespole i wszystkie nekrologi wygłaszane od czasu odejścia Tarji okazały się przedwczesne.
02 czerwca 2012 13:29 M. Sprzęgaj pisze:
0 [0] [+] [-] Odpowiedz
Los traileros des filmos

Jest Anette pokładająca się w czerwonej sukni na fortepianie - klasyk

Skomentuj:

Pozostało znaków: 30000. Możesz używać znaczników HTML: <b>, <u>, <i>, <blockquote>, <spoiler>



Kod sprawdzajacy Odśwież kod
Video meliora proboque, deteriora sequor
  WTF Wykrot