Catapultam habeo!

Katalizator

- Panie Abbot, czy wie pan, dlaczego pana tu zaprosiłem?

- Domyślam się panie dziekanie – Jeremy Abbot uśmiechnął się promiennie.

Dziekan zaobserwował ten fakt z niepokojem. Plotki musiały dotrzeć do młodego naukowca zawczasu i z pewnością wiedział, że to „wezwanie na dywanik” nie mogło wróżyć nic dobrego. Uczelnia jest wielkim pradawnym tworem i zdołała obrosnąć pleśnią ludzkich wad i pomimo, że wielu studentów nabożnie traktuje ją jako „świątynie nauk”, to jej najwyżsi kapłani coraz częściej pozwalają sobie na przyziemne słabości. Tak się składało, że umiłowanie do rozpowszechniania plotek było jedną z takich właśnie słabostek i dziekan McDarrny wiedział, że w tej dyscyplinie specjaliści od nauk humanistycznych osiągnęli absolutne mistrzostwo. Głupi uśmiech na twarzy Abbota drażnił go, będąc oznaką albo ignorancji, co w środowisku akademickim było, co najmniej dyskryminujące, albo też kompletnego braku umiejętności społecznych, co w przypadku dyplomowanego psychologia, za jakiego podawał się Abbot poważnie podważało jego kompetencje. Dziekan postanowił mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą.

- Pozwolę sobie w takim razie przejść do rzeczy. Wygląda na to, że będziemy musieli, jak by to delikatnie ująć, zrezygnować z finansowania, refundowania lub nawet współfinansowania pańskich badań. Mija już kolejny rok, a uczelnia nie dysponuje możliwościami, by zaszczycać pana raz po raz tak hojnymi grantami. Uchyla się pan od przekazywania wyników, nie pozwala by pracował z panem zespół weryfikacyjny lub ekspercki, ba, nie pozwala pan by w badaniach towarzyszyli mu nawet asystenci, co jak przypominam jest wpisane do statutu naszej uczelni! Tolerowaliśmy wszystko przez długi czas, w nadziei, że zmierza pan ku czemuś wiekopomnemu, z uwagi na pana reputację, dotychczasowe osiągnięcia. Jednak rada zdecydowała, że dziedzina, którą się pan zajmuje jest zbyt odległa od profilu, który, by tak rzec, ma przyszłość. Gdyby chociaż działał pan zgodnie z regulaminem i procedurami. Niestety postawił nas pan w bardzo niezręcznej sytuacji panie Abbot. Nie może się pan dalej uchylać od obowiązków tylko ze względu na opinie L'enfant prodige.

- Rozumiem panie dziekanie – Abbot uśmiechnął się jeszcze szerzej i sięgnął do zawieszonej na oparciu krzesła płóciennej torby.

- No to koniec – przebiegło przez myśl McDarnnego, który natychmiast stężał w przerażeniu przekonany, że Abbot, jak nic, dobędzie z aktówki pistolet i zastrzeli go, lub o zgrozo, siebie.

W swojej karierze już raz miał wątpliwą przyjemność doświadczyć czegoś zbliżonego i na samą myśl o pertraktacjach z szaleńcem lub zmywaniem plam krwi z mahoniowego biurka robiło mu się niedobrze. Z tegoż samego powodu nigdy nie przyjmował studentów w gabinecie. Lepiej dmuchać na zimne. Jednak Abbot po chwili mocowania się z zatrzaskiem torby wyciągnął niewielką skrzyneczkę i postawił ją na stolę przed dziekanem. McDarrny odetchnął, jak na swój gust zbyt głośno, poprawił okulary na nosie i nachylił się nad pudełkiem. Piękny przedmiot z cedrowego drewna, wykonany w stylu Art Deco, był idealnym przykładem geometrycznej doskonałości. Całość była zdobiona delikatnymi złoceniami i jeszcze subtelniejszymi ornamentami z masy perłowej. W centralnej części pudełka znajdowało się szerokie na kilkanaście centymetrów szlifowane szkło, przez które widać było wskazówki higrometru i schludnie poukładane cygara. Wyglądało to nadzwyczaj wystawnie i niezwykle drogo. Zbyt drogo jak na akademickie wynagrodzenie naukowca.

McDarrny zjeżył krzaczaste brwi przybierając zdziwioną minę w kombinacji na tyle przypominającej krowę morską by być źródłem nieustającej wesołości wśród jego studentów. Spojrzał przenikliwie na Abbota poszukując wskazówek do zrozumienia obecności przedmiotu na jego biurku.

- Śmiało panie dziekanie, proszę się poczęstować, dziś świętujemy.

- Drogi kolego, jakby to powiedzieć, nie bardzo rozumiem. Jeśli dobrze pamiętam, nie dalej niż minutę temu powiedziałem panu, że cofam panu fundusze. Marny to powód do celebracji. Chyba, że wygrał pan dzisiaj na wyścigach.

- Ależ panie dziekanie, daleki jestem od skłonności do hazardu. Jako malec bardzo chciałem by świat był deterministyczny, acz przyznam, że Heisenberg wyleczył mnie z naiwnych zapatrywań. Szerokim łukiem omijam bukmacherów. Proszę mnie zaszczycić kilkoma chwilami uwagi i poczęstować się cygarem, a ja zapewniam, że pod koniec naszej rozmowy będzie pan całkowicie pewien, że dziś jest świetny dzień by świętować wielkie odkrycie, jakiego jestem nolens volens ojcem.

- Czyżby?

- Absolutnie, panie kolego – zippo pstryknęło i benzynowy płomień zamigotał na wysokości wzroku dziekana – proszę się poczęstować. Jedno cygaro, kilka chwil, a potem znikam na dobre i wybawię pana od mojej obecności na przynajmniej rok. Bez gadania, bez zakłócania spokoju.

Dziekan wzruszył ramionami, otworzył humidor i wyciągnął jedno z cierpliwie oczekujących cygar. Następny wykład miał dopiero za dwie godziny, poranna herbata była już za nim i nie widział powodu by odmawiać sobie cygara tylko, dlatego, że rozmowa do tej pory przebiegała trochę inaczej niż się tego spodziewał.

- Fantastycznie. Pan dziekan, zatem pozwoli, że opowiem w kilku słowach, co spędzało mi sen z powiek przez ostatnie dziesięć lat i na co przez ostatnie 5 lat tak chętnie brałem granty. W skrócie oczywiście, gdyż zdaję sobie sprawę, że czas pana dziekana jest cenny. Jak pan wie, od samego początku kariery zajmowałem się semantyką oraz wpływem jaki słowo może mieć na nasze zachowania i kształtowanie postaw, zarówno utajonych jak i jawnych. Przeprowadziłem wiele badań z zakresu kształtowania schematów poznawczych, czy później primingu, które doprowadziły mnie do bardzo ciekawych wniosków, ale zanim o moich własnych może w skrócie opowiem o zagadnieniu ogólnie. To, że język jest w stanie wpływać na rzeczywistość jest oczywiste. Przeprowadzono setki badań mających na celu weryfikację teorii lingwistycznych czy chociażby hipotezy Sapira-Whorfa, dziesiątki tysięcy eksperymentów, zarówno międzykulturowych, jak i dotykających zagadnień psychologii kognitywnej czy behawioralnej. Metaanalizy zgodnie przyznają. Język może zmieniać to jak postrzegamy świat. Zgodzi się pan, prawda?

- To materiał na wielogodzinną dyskusje akademicką, panie Abbot. Ale faktycznie przyznaję, że nie sposób się z tym stwierdzeniem kłócić. Ba! Moja córka jest specjalistką od PRu jednej z korporacji, jakby to powiedzieć, zajmujących się dystrybucją żywności i jestem pewien, że pragmatyczne podejście do słów zapewnia jej chleb.

- Właśnie. Nie możemy nie doceniać wpływu, jaki słowa mają na nasze życie. Całe rzesze polityków, pisarzy, specjalistów od reklamy, marketingu, wspomnianego PRu czy NLPowców utrzymuje z tego siebie i swoje rodziny. Na makroskalę retoryka i propaganda popychały ludzi do czynienia rzeczy wielkich, jak i przerażających. Cygaro smakuje?

- Przydałaby się odrobina Brendy, przyznam. Co to za marka? Wydaje mi się, że nie miałem okazji próbować takich wcześniej i nie smakuje jak cokolwiek, co znam.

- Proszę się nie przejmować, po kilku chwilach „przegryza” się i można do woli rozkoszować się aromatem. Wróćmy do zagadnień języka. Co sprawia, że niektóre książki są wiekopomne i doskonałe, a inne to zwykłe czytadła? Co sprawia, że układ pewnych słów pobudza naszą wyobraźnię, a niektóre wlatują jednym uchem a wylatują drugim? Dysponujemy dobrymi narzędziami do badań statystycznych pozwalających na podstawie analiz leksykalnych diagnozować schizofrenię i inne zaburzenia psychiczne. Elementy idei przekazywanych przez umysły z upośledzonym postrzeganiem rzeczywistości można zatem rozłożyć na części składowe. Wyodrębnić czynnik determinujący. Może można również spróbować manipulować takimi czynnikami? Przy umysłach niezaburzonych? Wyodrębnić słowa, czy też kombinacje słów, które wpływają na nasze zachowania, myślenie?

- W pewnym zakresie, tak się robi panie Abbot. Sam pan przed chwilą wspominał o reklamie, prawda? Rozbudzenie chęci kupienia jakiegoś produktu jest właśnie takim oddziaływaniem. Proszę do rzeczy.

- Zgadza się. Jednak mówię tu o pójściu o krok dalej. Proszę posłuchać: drugim czynnikiem w moich rozważaniach jest wspomniany wcześniej priming semantyczny. Swego czasu zebrał wielkie medialne cięgi i wywołał falę przerażenia w społeczeństwie, ale nie taki diabeł straszny jak go malują. Sprawa ma się prosto: bodźce docelowe – różne w przypadku różnych eksperymentów - poprzedzane są ekspozycją słów, tak krótką, że rejestrowaną poniżej progu świadomości.

To wystarczy by siatkówka oka zarejestrowała, że słowo się pojawia, a następnie, kolokwialnie mówiąc, by sygnał został przetransportowany do mózgu, ale wystarczająco krótka by nie dotarło do obszarów świadomego przetwarzania. Tak zaprezentowany bodziec „jest już w mózgu” i potrafi wywołać określone, przewidywalne reakcje organizmu, jednocześnie pozostając nieuświadomionym. I nie mówię tu o „jedzcie popcorn” i innych bzdurach Jamesa Vicarego, które jak sam przyznał były jednym wielkim oszustwem, ale o zweryfikowanych eksperymentach z twardymi danymi. Doświadczalnie udowodniono, że sygnały poniżej progu świadomości mogą wpływać zarówno na nasz afekt, jak i na zachowanie. Eksponując podprogowo słowa aktywizujące w mózgu specyficzną kategorię możemy sprawić by osoby wykonywały zadania wolniej, szybciej, dokładniej lub mniej dokładnie – eksperymenty na ten temat były wykonywane od początku lat 70tych do dziś. Przez odpowiedni dobór owych słów jesteśmy w stanie sprawić, że pewne obiekty czy osoby będą podobały im się bardziej niż inne. Do tej pory efekty istotne statystycznie osiągano wyłącznie w laboratoriach.

Jeremy Abbot zamilkł na chwilę obserwując dziekana siedzącego naprzeciwko. Prof. McDarrny wpatrywał się w przestrzeń zdając się całkowicie ignorować wywód Abbota. Dopiero po minucie milczenia oderwał się od kontemplacji rozpływających się w powietrzu kółek dymu i podkręcając wąsy poprosił o kontynuowanie wywodu.

- Zdając sobie sprawę z kolejności rzeczy i realizując badania metodycznie w pierwszych latach starałem się wysublimować słowa, które najsilniej aktywizują specyficzne kategorie i wymuszają specyficzne zachowania. Gdy zacząłem osiągać pewne sukcesy na tym polu skłoniłem się w nieco inną stronę. Na nieco wyższy poziom. Po raz kolejny zadałem sobie pytanie, jak rozszerzyć ten przekaz? Jak zmaksymalizować oddziaływanie? Wspomniane: dlaczego jesteśmy w stanie zarazić się ideą po lekturze niektórych książek, dlaczego inne wywołują w nas takie a nie odmienne emocje? Czemu pewne traktaty są w stanie porwać miliony nawet do robienia okropnych rzeczy? Badania dotyczące oddziaływań podprogowych częściowo udzielały odpowiedzi. Wiadomo, bowiem, że nie tylko słowa, ale także morfemy mogą przedostawać się do naszej podświadomości. A jeśli można uzyskiwać istotne efekty manipulacji eksperymentalnej korzystając zaledwie z fragmentów słów, to co kiedy ma się do dyspozycji ich olbrzymi arsenał? W samym języku angielskim w użyciu jest ponad sto siedemdziesiąt tysięcy słów. Co więcej, pewne kombinacje wyrazów okazały się powodować zaskakujące efekty! Podprogowe ekspozycje słów PAIN oraz AGONY, które ewidentnie są przez większość społeczeństwa odbierane jako negatywne, w umyśle osób badanych tworzyły słowo PONY budzące afekt pozytywny. Odpowiednio regulując właściwości słów, modyfikując ich następstwo, długość oraz częstość pojawiania się, można wytworzyć zaskakujące konotacje. Konotacje, które leżą u podstaw zachowań. Bardzo szybko udało mi się wykroczyć poza czyste poprzedzanie semantyczne. Hehe… L’enfant prodige jak pan profesor powiedział. 

I tu, z całym szacunkiem dla świata akademickiego, tego nikt nie potrafił naukowo przygotować w sposób, który osiągnąłem. Dodajmy do tego fakt znany praktycznie całemu światu psychologii eksperymentalnej, a mianowicie, że nie trzeba pokazywać słów podprogowo, a równie dobrze te same bodźce mogą zostać przekazane z peryferii percepcji dochodzimy do kolejnego etapu moich badań.

Dziekan odłożył długopis, którym coś właśnie zamaszyście kreślił na kartce i spojrzał zaciekawiony na swojego rozmówcę.

- Zapewne chce pan zapytać „jak”. Cóż to bardzo proste. Wystarczy, że wcześniej spreparowane słowa zostają rozmieszczone poza bezpośrednim polem widzenia osób badanych, że odpowiednio przygotuje się ich kolejność, miejsce i sposób ułożenia, a będą wpływały na emocje i zachowania tak silnie i wyraźnie, jak rozkazy generała. Kombinacjami można manipulować, zmieniać znak emocji, a ja już po piątym roku badań byłem w stanie tak budować przekazywane treści, by uzyskać praktycznie dowolny efekt. Cały czar sytuacji zawsze polegał na dobrze skonstruowanych komunikatach, a tego nikt nie potrafił zrobić na taką skalę czy z takimi rezultatami jak ja.

- Panie Abbot, to wszystko zaczyna brzmieć bardzo szarlatańsko…

- Nic bardziej mylnego, to wszystko poprawne, fachowe i profesjonalnie przygotowane eksperymenty i twarde dane. Z początku korzystałem z prostych galwanometrów, później z EEG oraz rezonansu magnetycznego. Wszystko, co zostało zarejestrowane ciągle znajduje się na komputerach w laboratorium i kamerach za weneckim lustrem w sali B2. Skrupulatnie rejestrowane, katalogowane i poddawane analizie statystycznej. Chętnie udostępnię wszelkie potrzebne informacje w odpowiednim momencie, choć myślę, że gdy skończymy naszą dyskusję sam pan uzna, że niema takiej potrzeby.

- Wydaje mi się panie Abbot, że całością powinna się już teraz zając komisja etyki badań, to z pewnością nie są eksperymenty, jakie opisywał pan we wnioskach o dofinansowania. Lata sześćdziesiąte bezpowrotnie minęły młody człowieku…

- Proszę pozwolić mi opowiedzieć do końca. Potem z przyjemnością wysłucham werdyktów wszelkich komisji.

- Mówi pan, że już po pięciu latach był pan w stanie kodować w swoich podejrzanych przekazach wszelkie komunikaty manipulacyjne? To absurd…

- Pozornie. To był dopiero początek mojej działalności. Potem sprawy potoczyły się znacznie szybciej. Analiza statystyczne wyłoniły odpowiednie proporcje tekstu, a dzięki sprawnie napisanemu programowi, odpowiednio rozlokowującemu słowa i morfemy w tekście, proces przygotowania i preparowania, jak pan to ujął „szarlatańskiego tekstu” przestał zajmować mi tyle czasu. Podstawowym problemem była jedynie niewielka siła komunikatów perswazyjnych. Ciągle byłem daleki od wytworzenia ultymatywnego źródła wpływu i pozostawała jeszcze jedna kwestia. Ludzie komunikat muszą przeczytać. Oczywiście umieszenie go peryferycznie lub podprogowo odnosi rezultaty, ale potrzebowałem czegoś wyraźniejszego, czegoś, co sprawdziłoby się poza sterylnym laboratoryjnym środowiskiem. I jak to w życiu bywa olśnienie przychodzi niespodzianie.

W końcu udało mi się dotrzeć do tego, czego szukałem, śmieszna sprawa, gdy moja bratanica oglądała rysunkowe adaptacje motywów z historii antycznej. Jakiegoś dużego studia. Disneya najpewniej. Była tam scena, jak rzymski generał Flawiusz Stilico pali niesławne Księgi Sybilijskie. Potem wpatruje się w płonący papier, wdycha opary utleniającego się tekstu i rozmyśla. „Czy teraz, gdy przepowiednie przepadły, świat uwolni się od zapisanego w nich losu czy będzie mógł wybrać swoją własną drogę”.

Otóż nie, świat się nie uwalnia, idea wraz z dymem przedostała się do ludzkich umysłów. Zacząłem się zastanawiać… czy to możliwe? Czy możemy to postrzegać na takim abstrakcyjnym metapoziomie? Czy faktycznie ideą można się tak zarazić? Można nią odetchnąć? Ją wchłonąć? Siedziałem więc tak, wyobrażając sobie Sybillę z wielkim zamiłowaniem wąchającą ziołowe wyziewy tuż przed wizjami zsyłanymi przez bogów i doznałem wprost wieszczego olśnienia… Swoją drogą powinni zakazać emitowania takich bezeceństw na kanałach dla dzieci, doprawdy…

- Do rzeczy panie Abbot!

- Racja, racja. Wracamy do meritum. Poświęciłem problemowi kolejnych kilka lat i wnioski rodziły się same. Raz zapisana idea jest nieśmiertelna. System zapisu można modyfikować. To na razie hipoteza, ale jestem bliski jej ostatecznej weryfikacji. Potrzebowałem katalizatora, czegoś, co usprawniłoby reakcję lub też pozwoliło kwantom informacji na silniejsze oddziaływanie niż w przypadku używania metod tradycyjnych, zmieniłoby ich stan skupienia. Czegoś co uniezależniło by przekaz od wzroku, od aktywnego czy nawet pasywnego czytania. Poszukiwałem sposobu wprowadzanie cudzych myśli do systemu tylnimi drzwiami. Wiele miesięcy upłynęły mi praktycznie wyłącznie na analizach tekstów źródłowych i realizowaniu po godzinach eksperymentów w sali laboratorium wyposażonej w cieplarki i piece, notabene rada wydziału sama zatwierdziła zakup.

 - Dobry boże…

- Skontaktowałem się z najwybitniejszymi historykami, kolekcjonerami i specjalistami od ksiąg, foliałów i starodruków. Już same te „analizy terenowe” przyniosły zaskakujące rezultaty. Na przykład Falò delle vanità ojca Girolamo Savonaroli z 1497 roku ponad fasadą niszczenia obiektów grzesznych była wszakże jednym z wielu przejawów biblioclazmu na przestrzeni dziejów. Palili książki faszyści, wszelkie istotniejsze ruchy religijne, ba! nawet książki pisane alfabetem Braila miały okazje lądować na stosach. Historia tego procederu sięga trzeciego wieku przed naszą erą! Ale zapisane w nich idee, albo przynajmniej w co ważniejszych i sprawniej napisanych, za każdym razem przetrwały. Mimo, że często bywało, że wszystkie istniejące egzemplarze spopielano, zawsze znajdował się później ktoś kto był w stanie to odtworzyć. Przetrwało to w umysłach tych, którzy wdychali ten dym. Kwanty informacji. Adenozynotrifosforan idei. Trzy lata eksperymentów, mój drogi dziekanie, trzy lata poszukiwań indywiduów obecnych przy wspominanych ofiarach książkopalnych, później rok odtwarzania ich kroków, potem moje własne eksperymenty. Teraz wiem, że dołożyło to kolejną cegiełkę do fundamentu mojej teorii. Nikt nie ma wątpliwości, co do siły oddziaływania książek. Ja udowodniłem, że przez dokonywane w odpowiednich warunkach utlenianie można zmienić stan skupienia uprzednio zapisanych myśli. Przekazać je dalej. Nieśmiertelnie. Nie waham się tego powiedzieć: ogień jest w stanie uwolnić duszę słów. JA potrafię uwolnić duszę słów!

- Natychmiast wyjść! To największe brednie jakie słyszałem od lat! – twarz dziekana nabrzmiała purpurą, brwi i wąsy nastroszyły się groźnie – proszę natychmiast opuścić mój gabinet panie Abbot i niech pan tu nie wraca! To kompletny debilizm! Jak mogłem zmarnować na słuchanie tych bredni tyle czasu?!

Jaremy Abbot uśmiechnął się, wstał, ukłonił grzecznie i chwycił za klamkę upewniając się, że drzwi przy zamykaniu nie narobią hałasu. Dziekan gniewnie zagasił cygaro i zajęło mu dobre piętnaście minut zanim uspokoił się na tyle by serce przestało mu kołatać w piersi. Potarł tłustą twarz rękami i postanowił zapomnieć o tej rozmowie, a przy najbliższej okazji napomknąć komu trzeba by Abbot opuścił szeregi akademików tej uczelni. Sięgnął po swoje notatki zdecydowany wyładować złość na studentach ze zbliżającego się wykładu. Na samym wierzchu stosu kartek leżał czek oraz dyspozycja dostępu do laboratorium na następny rok. Obydwa dokumenty skrupulatnie wypełnione i wystawione na nazwisko Jermiego Abbota. Prof. McDarrny przypatrzył im się uważnie i z przerażeniem skonstatował, że na świstku widnieje jego podpis, a formularze wypełnione są jego starannym choć nieco bardziej gwałtownym niż zazwyczaj pismem. Z niedowierzaniem obejrzał kartki z każdej strony. Zupełnie odruchowo sięgnął po kopertę, zapakował papiery i położył na kupce korespondencji “do wysłania”. Nim wyszedł na wykład przyjrzał się jeszcze fragmentowi cygara sterczącemu z popielniczki. Spod liści tytoniu przebijał się ledwo zauważalny kształt liter.

 

Zbigniew Szatkowski [27.04.2010.13:52]


Skomentuj:

Pozostało znaków: 30000. Możesz używać znaczników HTML: <b>, <u>, <i>, <blockquote>, <spoiler>



Kod sprawdzajacy Odśwież kod
A fructibus eorum cognoscetis eos
  WTF Wykrot